niedziela, 13 października 2019

Poczucie winy a karma.

Wina. To jedna z najgorszych, najbardziej toksycznych emocji, z jakimi mierzy się człowiek. Kompletnie bezsensowna, pozbawiająca siły, wewnętrznej mocy. Przyczyna wszelkiej autodestrukcji.

Po co komu wina? Czemu służy?

Wina to doskonałe narzędzie to sterowania ludźmi i trzymania ich w kole karmy. Tak naprawdę, całe to wiezienie ma rację bytu z powodu winy właśnie. Wmawia się nam, że czemuś zawiniliśmy, przez co teraz musimy coś wyrównać, za coś odpokutować.

A wina ZAWSZE WYMAGA KARY.

To takie wygodne. Właściwie niewolnicy sami utrzymują siebie w niewoli. Najpierw jest wina, następnie trzeba się z jej powodu ukarać. I kółeczko kręci się coraz szybciej. Coraz więcej papu dla zarządców tego całego cyrku.

Jednak, żeby wina mogła w ogóle zaistnieć, zrodzić się, musi być coś wcześniej. Tym czymś jest ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA INNYCH.
Ileż to historii przeczytałam o tym, jak to córka wini się za śmierć matki, za chorobę ojca, za alkoholizm męża. Nie zliczę.

Skąd się bierze to poczucie odpowiedzialności za innych? Ano znowu, od panów karmy - naszych "właścicieli". Schodzimy na Ziemię z jasno napisanym programem - idziesz do tej rodziny "uratować" mamusię, tatusia, babunię. Nabroiłeś, masz winę i karę do poniesienia. Teraz możesz to wyrównać. Wystarczy, że weźmiesz na siebie karmę pradziadka mordercy, będziesz dźwigać jego nieprzepuszczone przez ciało emocje, których pradziadziuś się wyparł. Te emocje dźwiga już twoja mamusia i jej mamusia. Ale one obie są za słabe, nie poradziły sobie, nie uzdrowiły rodu. Zatem teraz to twoje zadanie. Ty sobie na pewno poradzisz.

No i schodzi taki ogłupiony do cna delikwent na planetę, obciążony cudzym syfem tak, że ledwo dycha. I od maleńkości "wie", że jego zadaniem jest ratowanie innych. Że jest za nich odpowiedzialny. Że od niego zależy szczęście mamuni i babuni.

I oczywiście NIGDY nie udaje mu się mamuni i babuni uszczęśliwić. Stara się bidulek jak potrafi, ale nic mu z tego nie wychodzi. I nigdy mu się nie uda. Nie może uszczęśliwić mamusi, bo mamusia zajęta jest uszczęśliwianiem babuni. Jej własne szczęście jej nie obchodzi. Babunia jest zajęta uszczęśliwianiem pradziadunia mordercy, który wprawdzie już dawno zgnił w grobie, ale dla rodu i babuni - nie ma to żadnego znaczenia.

I tak kolejne pokolenia nieszczęśników, dźwigających na sobie cudze winy i odpowiedzialność, generują kolejne pokłady traum. Po nich przyjdą następni, którzy znów wezmą na siebie cudzy brud i będą wierzyć, że są w stanie uzdrowić inne istoty, wbrew ich woli.

Co może przerwać to chore, błędne koło? Zrozumienie.
Zrozumienie, że we Wszechświecie nie istnieje coś takiego jak odpowiedzialność za innych. KAŻDY ODPOWIADA TYLKO I WYŁĄCZNIE ZA SIEBIE.

Dziś przeczytałam o dziewczynie, która jako dziecko, podczas zabawy, podpaliła strych pałacu. Pałac spłonął doszczętnie.
Jak tu teraz wytłumaczyć komuś, kto jeszcze głęboko śpi, że nie ma tu jej winy? Oczywiście, jest odpowiedzialność za to, co zrobiła. Ale nie wina. Ponieważ absolutnie każda osoba, która w tym pałacu mieszkała, MUSIAŁA SIĘ NA TO ZGODZIĆ. Ta rzeczywistość nie mogłaby zaistnieć, gdyby choć jedna osoba nie miała w sobie na nią zgody. Gdy w wypadku samolotu ginie 200 pasażerów, każdy z nich na jakimś poziomie siebie miał na to zgodę.

I owszem, bywa tak, że po śmierci panowie karmy mówią komuś - to jeszcze nie twój czas. Wracaj na Ziemię. Dlatego, że oni mają wobec tej osoby jeszcze swoje plany, chcą się jeszcze swoją kukiełką jakiś czas pobawić. Ale, żeby doszło do jej śmierci, ta osoba musiała mieć w sobie na tę śmierć zgodę. Może dlatego, że czuła się już zmęczona życiem. Może dlatego, że czuła się winna jakiemuś wydarzeniu i oczekiwała kary. Może z jeszcze innego powodu. Ale ta zgoda musiała być. Ponieważ KAŻDA istota jest TWÓRCĄ. Każdy ma w sobie Kreującą Boskość. Energię Źródła. Boskie Ziarno - niech każdy sobie to nazywa, jak mu wygodnie.
Tak czy inaczej, nie można skrzywdzić innej istoty bez jej zgody. A jeśli ktoś ma zgodę na krzywdę, nie ma tu winy. Nie ma, nigdy nie było i nigdy nie będzie.
Gra w kata i ofiarę, to tylko gra. Nic ponad to.
Gra, która toczy się od eonów, która fascynuje i pochłania istoty do takiego stopnia, że zapominają, że grają.

Istoty zawsze dobierają się do gry, dopasowują idealnie swoimi przekonaniami, programami. Ktoś chce poczuć, jak to jest kogoś pobić. Chce poczuć dominację, władzę, siłę. Inny z kolei chce poczuć, jak to jest być pobitym. Chce doświadczyć niemocy, słabości, bezradności, rezygnacji.

To jest rodzaj umowy. Tu nie ma silniejszych i słabszych. Nie ma katów i ofiar.

Dlatego wmawianie nam przez panów karmy, że jesteśmy odpowiedzialni za mamę, tatę czy pradziadka jest jednym wielkim oszustwem. Jest odbieraniem godności i boskości tym, za których odpowiedzialność bierzemy.

Pisałam już o tym, ale nigdy dość powtarzania tego. Gdy bierzesz odpowiedzialność za czyjeś życie, ujmujesz mu. Okradasz go. Uznajesz za gorszego, słabszego od siebie. To przejaw potężnej PYCHY, nie miłości. Miłość nie ma z tym nic wspólnego. Miłość zawsze widzi w innych wielkość. Miłość zawsze widzi w innych ich boską moc. To pycha chce widzieć w ludziach słabość.

Czas wreszcie w to spojrzeć i przestać się mamić wyobrażeniami o wielkiej miłości do mamusi czy tatusia. To nie miłość nas popchnęła do wzięcia na siebie cudzej karmy. TO WINA I PYCHA.

Ja też się z tym gównem całe życie bujałam. Do tego miałam potworne poczucie winy za śmierć mojego kochanego dziadzia. Bo tego dnia, gdy on zginął w wypadku, miałam do babci i dziadzia pojechać. Jednak nie pojechałam. A potem całymi latami wyrzucałam sobie, że to pewnie z lenistwa, że gdybym pojechała, to dziadzio by został w domu i nadal żył.
Czułam się odpowiedzialna za jego śmierć, jakbym to ja go potrąciła samochodem, nie człowiek, który to zrobił.

Ileż w tym było niezrozumienia i pychy. Patrzyłam na dziadzia, jakby był jakąś pozbawioną woli kukłą. I to od moich decyzji zależało jego życie. Bo gdybym JA zdecydowała tak, to by żył. Ponieważ JA zdecydowałam inaczej, to nie żyje.
On tu nie miał nic do gadania. Mój osobisty, prywatny niewolnik...

Dopiero po wielu, wielu latach zaczęło do mnie docierać, że może nie pojechałam wtedy do nich, ponieważ TAKA BYŁA WOLA DZIADZIA. To on zdecydował się umrzeć tego dnia, umówił się z konkretną osobą, która miała go potrącić. A ja miałam zwyczajnie zejść mu z drogi i nie przeszkadzać. Bo o jego życiu decydował on sam. Nie ja. Nie kierowca, który go zabił. On sam.

Ja nie jestem za jego życie odpowiedzialna. Ani za jego śmierć. Ani za życie i szczęście mamusi, tatusia, sąsiada, czy koleżanki.
Każdy odpowiada za siebie. Można udawać odpowiedzialność za innych, można się w to bawić. Można się karać poczuciem winy i autodestrukcją, można kręcić się w kole karmy jak chomik w kołowrotku. Nikt nam tego nie zabroni. Wręcz przeciwnie, nieustająco jesteśmy do tego zachęcani i stymulowani.

Ale przychodzi wreszcie pora, by dorosnąć. By oddać innym odpowiedzialność za ich życie, a wziąć we własne ręce odpowiedzialność za samego siebie. By zrozumieć całą tę grę, przejrzeć jej reguły. I wyjść poza nią.
I zwyczajnie strząsnąć z siebie poczucie winy i karanie siebie. Jak zbędny brud.


Poczucie własnej wartości.

Od początku: czymże jest to wysokie poczucie własnej wartości, którego większość z nas pragnie? Otóż jest ono  jakością... Matrixa. Ponieważ...