Walka z ciemnością to GRA. Piszę tu o tym kolejny raz, gdyż przejrzenie tej gry jest kluczowe, by wyjść poza dualność. Piszę to przede wszystkim do samej siebie. Bo fakt, że rozumiem to umysłem, to niestety wciąż za mało…
Zatem gra. Gra z samym sobą i ciemnością w sobie. Wróg jest zawsze tylko w
nas. To my zgadzamy się na tę grę. My ją podejmujemy a potem w niej tkwimy,
ciągle wynajdując kolejny wymówki, by móc dalej grać: muszę się jeszcze
odegrać, bo ciemność mnie skrzywdziła! Muszę odpokutować, bo to ja skrzywdziłam
kogoś! Muszę uratować innych przed ciemnością!
I ostatnie, moje ulubione: Muszę uratować ciemność przed nią samą!!! Muszę
pomóc jej wrócić do światła, do Źródła. To mój obowiązek, to moje wyzwanie jako
przedstawiciela światła. Beze mnie ciemność sobie nie poradzi, nie trafi z
powrotem do Domu.
Pytanie brzmi: Z kim grałaby ciemność, gdyby nie było tu światła, które
tak usilnie chce z nią grać? Z kim bawiłaby się w ciuciubabkę, kogo by goniła,
kogo krzywdziła?
Jak długo istoty ciemności by przetrwały bez pożywienia, jakie dają im
istoty światła? Jak długo by przetrwały odwrócone od Źródła? Ile czasu by trwał
ich ponowny powrót do Źródła, gdyby nie „szlachetne” istoty światła, które
„ratują” ciemność za wszelką cenę, oczywiście KONIECZNIE kosztem samych siebie.
Inaczej się przecież nie liczy…
Bo na tym polega ta gra. Na poświęceniu. Istoty światła poświęcają siebie
i brandzlują się tym poświęceniem, zachłystując się własną wspaniałością. Im
większe poświęcenie, tym większa satysfakcja. Tym więcej punktów nabitych w
grze.
A gdyby gra się nagle skończyła? Gdyby istoty ciemności zostały nagle
same, bez papu? Naprawdę nie potrafiłyby
wrócić do Domu? Przecież ten Dom jest w nich. Każda istota go w sobie nosi. Nie
można przed nim uciec, można tylko udawać, że go tam nie ma. Że nie jest się
częścią Wszystkości. Źródła. Można temu zaprzeczać ale nie można tak naprawdę
się od tego odciąć.
Poza tym. Gdyby istoty ciemności naprawdę zapragnęły powrotu, mogłyby… zawołać
i zapytać o drogę :-) Nic prostszego. Mogłyby poprosić o pomoc.
Zatem czemu tego nie robią? Bo nie muszą. Bo są syte i upojone grą. Bo nie
czują głodu, gdyż zawsze jakiś pracownik światła chętnie ich sobą nakarmi.
To jedyny warunek, by ciemność zapragnęła ponownego połączenia ze
światłem. Głód. Tęsknota. Pragnienie.
Całe to bredzenie o wielkiej misji ratowania kogokolwiek, w tym ciemności,
to jedno wielkie oszustwo. Być może stworzone przez samą ciemność, by gra mogła
trwać. A przygłupie istotki światła ciągle dają się na to nabrać. I wcale mnie
to nie dziwi. Drapieżnik zawsze musi być sprytniejszy od ofiary. Inaczej
zginąłby z głodu. Dlatego ciemność jest inteligentniejsza od światłości. Istoty
światła są zwyczajnie naiwne.
Jest taki cytat z Marka Twaina, który ostatnio często się pojawia w
kontekście korono-świrusa: "Łatwiej jest oszukać ludzi, niż przekonać ich,
że zostali oszukani". Genialne i prawdziwe. Także w kontekście omawianego
właśnie tematu.
Jak przekonać istotę światła, że nie musi nikogo ratować?
Że całe to ratownictwo to tylko i wyłącznie przejaw jej pychy? Że to kluczowy
element gry w dualność?
Nie da się, gdyż całe wartościowanie się takiej istoty
dokładnie na tym się opiera. Na ilości jej poświęcenia. Kimże by była, gdyby
się okazało, że jej poświęcenie nigdy nie miało sensu? Że nie było nikomu do
niczego potrzebne? Że jej cierpienie służyło tylko budowaniu jej duchowego ego
i dawało papu innym? Że było po prostu… zabawą?
Ojć, jak to boli. Wiem o tym świetnie, ponieważ wiele
razy się z tym mierzyłam. I wciąż mierzę, bo sama mam mnóstwo programów
poświęcania się dla innych. I rozbieram te programy i hipnozy na kawałki i
pokazuję moim aspektom – to była tylko gra. Gra dla samej przyjemności grania i
doświadczania. Nie dostaniesz za to nagrody. Żadna bozia w niebiesiach nie da
ci za to janielskiej harfy. Nikogo to nie obchodzi. Cierpiałaś i cierpisz na
własne życzenie, dla własnej frajdy. Nigdy nikogo nie uratowałaś i nigdy nikogo
nie uratujesz. Gdyż jeśli jakakolwiek istota POSTANOWI być uratowaną, wtedy
zawsze znajdzie drogę. Z tobą albo bez ciebie. Bo każdy jest KREATOREM. Żadne
twoje poświęcenie dla innych nie ma znaczenia. Nigdy nie miało i nigdy nie
będzie miało.
Trudne do przełknięcia. Gorzkie. Umysł próbuje
racjonalizować, wije się jak piskorz, by tylko tego nie przyjąć. Odwraca się od
prawdy na wszelkie sposoby, byle jej nie uznać. Niby już wie, niby rozumie, ale
po cichutku mamrocze sobie pod noskiem: A gówno prawda! Właśnie, że jestem
zbawcą! :-)))
Cóż. Gra uwodzi. Uwodzi istoty światła i ciemności. Jest
taka emocjonująca, daje tyle satysfakcji. Upaja wyobrażeniami o własnej
wielkości i wyjątkowości.
Wyjście z gry, wyjście z dualności, to tylko proste
zrozumienie tego faktu. I decyzja o zakończeniu zabawy. Nic więcej nie trzeba.
Ale jak się na to zdobyć, gdy jest jeszcze tyle fantów do wygrania? Gdy wciąż
od nowa można upajać się duchową pychą? ;-)