niedziela, 16 grudnia 2018

Serduszko czerwone to dusze zwiedzione.


Jak większość kobiet, od dziecka pragnęłam być obdarowywana wyrazami miłości – czerwonymi serduszkami. Od rodziców, od przyjaciół, od mężczyzn. Bo to znak miłości przecież.

Obwiesiłam sobie tymi serduszkami pół mieszkania i taka kochana miałam się dzięki nim czuć. Tylko jakoś się nie czułam. Serduszka się zbiesiły i działać nie chciały.

Potem usłyszałam gdzieś, że serduszko to niespecjalnie symbol miłości. Bo tak naprawdę górna część to wypięte pośladki a dolna to strzałka wskazująca w dół. Podumałam nad tym i stwierdziłam, że coś w tym jest. Rzeczywiście, to czerwone serduszko wskazuje bardzo wyraźnie, gdzie ma być kierowana energia „miłości”. Ku dupie. Nawet czerwony kolor pięknie się tu wpisuje. Poza tym sam kształt w żaden sposób nie przypomina serca ludzkiego, najbliżej mu ponoć do serca wołu.

Trochę mnie kosztowało odpięcie się od romantycznej wizji serduszkowej miłości, jednak powyrzucałam z chałupy wszystkie serduszka i byłam bardzo z siebie zadowolona.

Jakieś 2 lata później pracowałam sobie któregoś dnia z energią serca i nagle do mnie dotarło coś przerażającego – że ja wcale nie koncentrowałam swojej uwagi na sercu, ale na bliżej nieokreślonej przestrzeni, gdzieś przed klatką piersiową. Że moja uwaga w ogóle nie płynęła tam, gdzie powinna – czyli do serca fizycznego, które samo w sobie jest portalem do ducha. Ja wręcz pomijałam swoją uwagą serce fizyczne, obchodziłam je jakby naokoło. Jakbym miała dziurę w klatce piersiowej. Poprosiłam później parę osób by mi powiedziały, co widzą i czują, gdy mają się skupić na sercu. I okazało się, że inni ludzie mają podobny problem. Bo ludzkiej podświadomości słowo serce nie kojarzy się z żywym, fizycznym organem, ale z symbolem, czerwonym serduszkiem, które nachalnie wciska nam nasza kultura. A ponieważ tego czerwonego serduszka w środku nie posiadamy, podświadomość nie może osadzić uwagi w sercu fizycznym. Zatem zawiesza się gdzieś w obszarze klatki piersiowej a najczęściej przed nią, przed ciałem fizycznym.

I tak to lata pracy z „energią serca” poszły się bujać. Żadna to energia serca, jeśli nie było kontaktu z mięśniem sercowym.

A przecież dałabym sobie kończyny poodcinać, że ja z energią serca pracowałam! Jakie przepływy czułam, jakie energie wzniosłe! Lata medytacji, pracy w grupie i cudownego „sercowego” haju okazały się zwykłą ułudą. Podłączałam się tylko do jakiś pól i podpięć ufockich, do czakry serca i innych niewolniczych systemów kontroli, dzięki którym ludzie są sterowani.

Kolejne doskonałe narzędzie do odcinania ludzi od połączenia z samymi sobą. Narzędzie, które doskonale przekierowuje uwagę. I razem z przemysłem filmowym, rozrywkowym, pornograficznym usilnie pracuje na to, byśmy jak najdalej odchodzili od samych siebie, od swojego serca, od czucia swojego prawdziwego Ja. A przecież takie niewinne, takie urocze i słodkie to serduszko czerwone…

sobota, 1 grudnia 2018

ICH wina czy MOJA odpowiedzialność?



Miałam z kumpelą bardzo ciekawą dyskusję o bankach. Kumpela używała wielu rzeczowych argumentów, by udowodnić, że banki nas okradają. Nas indywidualnie oraz nas, jako naród.

Rzeczowe argumenty są takie:  

Banki mają prawo generować elektroniczne, nieistniejące pieniądze, które nie mają pokrycia w niczym. Dają nam cyferki, które my możemy sobie zamienić na papierki - też bez żadnej realnej wartości, bo nie mają pokrycia już w niczym. Dawniej pieniądze papierowe miały pokrycie w złocie.

Banki każą nam płacić odsetki od tych cyferek.

Banki rujnują gospodarkę, zadłużenie na świecie jest niewyobrażalne a rozwiązanie to spłacenie lub wyzerowanie wszystkich długów. Tyle, że spłacić tych długów już się prawdopodobnie nie da. Zadłużeni są wszyscy u wszystkich.

Banki nie produkują niczego, żyją tylko z pracy innych ludzi.

Banki narodowe nie są niezależne, narodowe są już tylko z nazwy.

To wszystko, i dużo więcej, to są FAKTY, o których od dawna wiem i z którymi nie dyskutuję.

Jednak dyskusyjne jest dla mnie widzenie w bankach złodziei, którzy nas okradają. Bo taka postawa czyni z nas ofiary. Bezsilne, pozbawione świadomości, mocy decydowania o sobie. Taka postawa sprawia, że banki będą mogły mieć tu władzę w nieskończoność. Bo my sami im tę władzę nad sobą oddajemy. Bo chcemy się widzieć w bezsilności wobec nich. Chcemy widzieć w nich swoich oprawców.

Ano nie. To są nasi partnerzy. Wspólnicy w tworzeniu obecnego świata.
Zawieramy z nimi umowy - równy z równym. ZAWSZE. Dajemy im prawo do tego wszystkiego, co napisałam powyżej. Dajemy im na to nasze wewnętrzne, duchowe przyzwolenie. Karmimy ich naszą postawą ofiary, naszą bezsilnością. Tworzymy system bankowy razem z nimi. I na poziomie indywidualnym i na poziomie narodowym. To my sami biegamy po kredyty. To narody zgodziły się na to, by banki narodowe oddały prawo do emisji pieniędzy bankom prywatnym. To my jako naród zgadzamy się na to, że polskie rezerwy złota, ponad 100 ton, nie znajdują się Polsce, tylko w Banku Anglii. Dajemy na to zgodę naszą obojętnością, brakiem zainteresowania, postawą ofiary. Dajemy na to zgodę, bo nie zmieniamy naszego wyboru, naszej intencji. Bo odpowiedzialność za taki stan rzeczy spychamy na nich. Zrzekamy się tym samym prawa do decydowania, zarządzania naszą energią i naszym światem. Zrzekamy się własnej mocy kreacji. I krzyczymy głośno – to ICH wina! Jesteśmy jak dzieci, za które decydować ma ktoś inny.

Co się stało w Anglii, gdy wiedza o tym, że Bank Anglii należy do Rothschildów, stała się powszechna? Naród upomniał się o swoje prawa i Bank Anglii przeszedł na własność Wielkiej Brytanii. Choć zarządzanie bankiem nadal należy do poprzednich właścicieli.

Jednak doskonale obrazuje to proces, który mam na myśli. To my, indywidualnie i zbiorowo, decydujemy o naszym świecie. Również o bankach, o ich istnieniu i roli, jaką dla nas grają.

Wcześniej pisałam o jedzeniu, o tym, jak służy nam do karania samych siebie. Banki również stawiamy sobie w roli oprawców. Sami sobie to robimy. Wiecznie chcemy widzieć siebie w roli ofiar. To jest bardzo silna hipnoza. Każdy z nas, w większym lub mniejszym stopniu, ją ma. I bardzo trudno jest ją przejrzeć, obudzić się z niej. Bo postawa ofiary jest WYGODNA.

Nauczono nas, że zrzeczenie się odpowiedzialności za siebie jest właściwe i słuszne. Duży tatuś - bóg, decyduje o naszym losie, księża o odpuszczeniu „grzechów”, lekarze o zdrowiu, nauczyciele o wychowywaniu naszych dzieci, banki o gospodarce, korporacje o jakości powietrza i pożywienia… Zawsze ktoś jest nad nami i nas wyręcza w zarządzaniu naszym życiem. Bo życie bywa cholernie bolesne, straszne, nieprzewidywalne, okrutne. Bo gdy jest bardzo źle, chcemy mieć tego dużego tatę, w którym znajdziemy pocieszenie. I chcemy mieć też tego, którego obarczymy winą za wszelkie zło, które nas spotkało. Bo to nie może być tak, że sami to sobie zrobiliśmy. Nie, nie, nie i jeszcze raz NIE! To ONI nam to robią. Oni nas krzywdzą. Oni nas mamią, kuszą reklamami, każą nam brać kredyty. Oni nas ciągną do kościołów i chrzczą nasze dzieci. Oni nas źle leczą. Oni zabierają nam dzieci do szkół. I to oni sypią nam chemtrails na głowy, zatruwają wodę i żywność.

To nie my sami biegamy do kościołów, grup saibabowych, wzywamy aniołki, czytamy channelingi itp. To nie my w razie byle kichnięcia lecimy do lekarza po tabletki, bo nam się nie chce uczyć o innych sposobach leczenia naszych ciał. To nie my (bardzo chętnie) zaprowadzamy dzieci do szkół, by dzięki temu mieć je z głowy na pół dnia i iść do pracy albo przez parę godzin mieć trochę spokoju. To nie my ignorujemy fakty, zaprzeczamy temu co widzą na niebie nasze oczy, wrzeszczymy o teoriach spiskowych, bo rzeczywistość jest zbyt przerażająca, by ją uznać. To nie my robimy zakupy w Biedronkach, bezrefleksyjnie wpychając do koszyków kolorowe opakowania gotowych zupek.

My nie mamy w tym żadnych korzyści, to nie jest wygodnictwo, to nie jest przyzwyczajenie, lenistwo, strach - tu jest tylko KRZYWDA, jaką oni nam robią. Uff, to wszystko ich wina. Można odetchnąć, ułożyć się na kanapie, odpalić TV czy kompa. I złorzeczyć - w spokoju sumienia, bo z nami jest przecież wszystko ok. My nie mamy już na nic wpływu. Nie musimy mierzyć się z tym światem. Nie musimy mierzyć się z własnym strachem i wygodnictwem. Nie musimy brać za siebie odpowiedzialności, wycofywać naszej energii ze zgody na to, co nam się nie podoba, dokonywać świadomych wyborów.

Jesteśmy wolni. Wolni od odpowiedzialności. Wolni od świadomego kreowania swojego świata. Wolni od życia własnym życiem.

Wolni od wolności.



Poczucie własnej wartości.

Od początku: czymże jest to wysokie poczucie własnej wartości, którego większość z nas pragnie? Otóż jest ono  jakością... Matrixa. Ponieważ...