niedziela, 25 listopada 2018

Wege - wyższość moralna?



Przeczytałam wypowiedź jakiejś wegetarianki, że ryba to nie mięso, bo ryba nie ma rozwiniętego układu nerwowego i nie czuje.

Kilka dni temu znajoma weganka powiedziała mi, że naukowcy wprawdzie stwierdzili, że rośliny rejestrują ból, jednak pewnym jest, że nie mają czym go odczuwać. Zatem oczywiście rośliny bólu nie czują i ona może śmiało wcinać sałatki. Na moją sugestię, że może jednak naukowcy nie wiedzą wszystkiego, usłyszałam prychnięcie – no wiesz, twoje zdanie przeciwko naukowcom.

No tak, bo co ja tam mogę wiedzieć. Moje czucie ma się nijak do mundrej wiedzy panów z uczelni. Tylko oni i ich umysły mają odpowiednie kwalifikacje do poznawanie Świata. Można się nimi podpierać i bronić swoich racji, byleby nie poczuć prawdy w sobie. Bo ta prawda jest zbyt niewygodna.

Wegetarianie i weganie nie dają roślinom prawa do czucia, bo jakby to o nich świadczyło? Że jedzą żywe, CZUJĄCE istoty? No nieee. Przecież oni są lepsi od innych, wrażliwsi niż reszta pospólstwa. To ludzie o wyższej moralności, którzy nie zanieczyszczają swoich ciał i nie jadają trupów. Ich ego nie zniesie myśli, że są zabójcami jak cała reszta mięsożerców, nad którymi się wywyższają. I żeby nie było - gdy byłam wegetarianką, byłam taka sama - też sądziłam, że jestem lepsza od mięsożerców :) I gdybym nie wróciła do jedzenia mięsa, pewnie uważałabym tak do dziś. To świetny sposób na kompensowanie swoich kompleksów i karmienie ego.

Problem w tym, że ziemniaki czy marchewki „krzyczą” kiedy są obierane. Programy na ten temat oglądałam już 20 lat temu na Discovery. Wege fanatykom polecam się do-edukować.  A wszystkim polecam przepiękną książkę „Sekretne życie drzew” Petera Wohllebena. 

Wszystko wokół nas żyje i czuje. Tylko homo sapiens w swojej totalnej ignorancji, pysze i zadufaniu nie jest w stanie tego uznać. Taki obraz Świata nie pasuje mu do idealnego obrazu samego siebie - KORONY STWORZENIA. Jedynej prawdziwie inteligentnej i czującej istoty na planecie. Wrażliwej, górującej swoją wybitną moralnością nad resztą istnienia.

Taaak… Czarnoskórch ludzi sprowadzano do Europy od XVI wieku jako egzotyczne gatunki, zwierzęta z nowo odkrytych ziem. Trzymano ich w ogrodach zoologicznych. Ostatnie ekspozycje zlikwidowano w 1936 roku. Jest sporo zdjęć, można sobie popatrzeć w necie do woli. Przez 4 wieki nikomu nie przyszło do głowy, że to również są ludzie.

W powszechnej opinii samoświadomość i inteligencja są odmawiane zwierzętom do dzisiaj. Mimo setek różnych badań udowadniających coś wręcz przeciwnego. Świnie uważamy za durne i po prostu NIE CHCEMY przyjąć do wiadomości badań udowadniających, że są dużo inteligentniejsze od małp naczelnych.

Rośliny nie czują, bo nie mają czym.

Kamienie i kryształy tym bardziej.

Ziemia to tylko tępy kawał skały.

Żyjemy w martwym Świecie, pozbawionym inteligencji i samoświadomości. Kosmici nie istnieją, a kto twierdzi inaczej, jest głupim oszołomem z wybujałą fantazją. I TYLKO MY - stworzeni na obraz i podobieństwo boga - jesteśmy wrażliwi i inteligentni. Panowie Wszechświata. Władcy wszelkiego życia. Zamknięci w umysłowych klatkach, odcięci od siebie, od Ziemi, od czucia.

Na szczęście to się już zmienia.

I mała dygresja na koniec. Kochamy zapach żywicy i drewna. Kochamy drewniane meble, podłogi, domy. Och, jakże cudowny aromat… zwłok. Tak, ten upajający zapach to zapach drzewnego trupa. Nie inaczej. Żywej istoty, która mogła żyć setki, czasem tysiące lat, a teraz jest martwa. Trup. I owszem, są tacy wrażliwcy, którzy budują domy tylko z drewna powalonych drzew znalezionych w lesie. Pięknie i jakże ekologicznie. Ciekawe, czy mają świadomość, że mieszkają w domach zrobionych z trupów. Czy choć raz w życiu przyszło im to do głowy…


czwartek, 22 listopada 2018

Być Polakiem.


Nie jestem patriotką. Nigdy nie byłam. Nie oddałabym życia za żaden kraj. Pamiętam zbyt wiele wcieleń, w zbyt wielu lokalizacjach na Ziemi i poza nią, by nadal szczególnie emocjonalnie identyfikować się z konkretnym terytorium czy narodem. I nie o patriotyzmie tu piszę. 

Każdy naród ma swoją specyfikę, narodowe wady i zalety. Polacy są niesamowicie kreatywnym, zaradnym i niezależnym narodem. W naszym kraju system kuleje, ponieważ nieustannie potyka się o naszą wewnętrzną niezależność. Dlatego nie ma tu takiego porządku, jak np. Niemczech. W codziennym życiu ma to swoje wady. Jesteśmy kłótliwi, nie umiemy współpracować, ilu Polaków, tyle opinii. Jednak to nasze nieustanne dążenie do niezawisłości jest niesamowicie cenne w rozwoju osobistym oraz wyzwoleniu planety. Ludzie nie pozbędą się okowów nałożonych przez ciemnych władców, jeśli nie upomną się o samych siebie. A cechy potrzebne do wyzwolenia niosą w sobie właśnie Polacy. My mamy to w genach, w naszym dążeniu do suwerenności właśnie. Dlatego budzenie się Polaków ma tak wielkie znaczenie dla całej Ziemi. Nie chodzi tu o żadną mesjanistyczną rolę i wywyższanie się ponad innych. I nie chodzi tu o walkę i wielkie zrywy wojenne. To po prostu czysta fizyka. Niesiemy w swoich ciałach pewne ważne częstotliwości. Podobnie jak inne narody, bardzo silnie połączone z Ziemią - Aborygeni, Irlandczycy, rdzenni Amerykanie itd. To z tego powodu wszyscy ci ludzie są ciemiężeni. Z tego powodu są prześladowani. Chodzi o zduszenie konkretnych częstotliwości w nas, by ciemne siły mogły nadal utrzymywać ludzkość w niewoli. Byśmy tymi częstotliwościami nie emanowali, nie rozszerzali świadomości wolności na planecie.

To się w dużym stopniu udało. Duch w ludziach upadł. Odwrócili się od samych siebie i od Ziemi. To nie jest przypadek, że akurat wśród tych narodów tak bardzo szerzy się alkoholizm. Że zwróciły się ku autodestrukcji. Kompleksom. 

Polacy od bardzo dawna czuli się zaściankiem Europy. Czuli wstyd, że są Polakami. I gardzili sami sobą. A gdy gardzimy sobą, odwracamy się od własnych niesamowitych i cennych zasobów. Od naszych częstotliwości.

Tę pogardę widać wszędzie. Wystarczy otworzyć pierwszą lepszą stronkę w necie. Wszędzie memy: Polacy-cebulacy, nosacze - Janusz i Grażyna itd. To nie jest sympatyczne nabijanie się z własnych przywar. To nie jest wyraz dystansu do siebie - lecz głębokiej wewnętrznej pogardy do swojego pochodzenia. I ja tę pogardę czuję cały czas, z kim nie rozmawiam. W sobie też ją zauważam. Ale teraz nadszedł wreszcie czas, by z niej wyrosnąć. Już wyrastamy, choć nie bardzo jeszcze to sobie uświadamiamy.

Ktoś, tak jak ja, może powiedzieć, że nie jest patriotą. Wolno nam. Nadal jednak mamy w sobie geny naszych przodków-Polaków. Nosimy ich w swoich ciałach. Nosimy zapisy o nich w DNA. Możemy nie identyfikować się z Polską emocjonalnie, jednak czy nam się to podoba czy nie, takie jest nasze pochodzenie. Z tego jesteśmy. To też jest częścią naszego życia na Ziemi. Nie jesteśmy tylko duchami, mamy też ciała fizyczne i ich zapisy, które są częścią nas. Możemy wyjechać, zabrać siebie z Polski, lecz nie wyrzucimy polskości z siebie. Możemy tylko udawać, że jej w nas nie ma.


Niedawno obchodziliśmy 100-lecie odzyskania niepodległości. To ważna data. Wielu naszych przodków oddało życie, byśmy mogli obchodzić tę rocznicę. Okazało się, że była ona uczczona w wielu krajach świata. Przywódcy państw, znani aktorzy składali nam gratulacje. Polskie symbole rozkwitły w wielu krajach. Grały dla nas orkiestry i lokomotywy :)

Ucieszyło mnie to i wzruszyło. I zdziwiłam się, że niektórzy ludzie to zbagatelizowali albo pogardliwie odwrócili się od tego plecami.

Ja czuję, że te konkretne obchody były czymś niesamowicie istotnym. Polacy nareszcie upomnieli się o samych siebie, o swoją godność. I choć uroczystości w tv, pochody, przemówienia, mogą wyglądać jak za komuny, mają zupełnie inne znaczenie energetyczne. To akurat nie jest gloryfikacja cierpienia, użalanie się nad sobą, rozpamiętywanie przeszłości. Ponieważ naprawdę coś się w Polakach przebudziło. Wewnętrzna szlachetność i potrzeba bycia uznanym. Polacy jako naród wstają z kolan i to jest bardzo istotne. To jest absolutnie ważne i cenne dla wszystkich ludzi na planecie. Przestajemy być ofiarami. Bardzo mnie to porusza, gdy się w to wczuwam energetycznie. Chodzi o budzenie się ludzi na bardzo głębokim poziomie. W Polsce i na całym Świecie. Ludzkość sięga po swoją godność. Ludzkość upomina się o samą siebie. I pokazuje to jeden z najbardziej zakompleksionych narodów w Europie.

Sięgamy w głąb naszej historii, daleko poza chrześcijańskie korzenie. Zaczynamy być dumni  z tego, że jesteśmy Słowianami. Zmieniamy się. TERAZ. I te polskie flagi na całym świecie właśnie tę zmianę pokazują. To się dzieje w tej chwili, na naszych oczach, w naszych sercach. I czas to świadomie PRZYJĄĆ.

Flaga to symbol tego kraju, a kraj to przecież nie zabytki, nie ziemia, a ludzie. Nasza własna historia nam to pokazała. 11 listopada to właśnie my sami byliśmy honorowani. To było dla nas. Od nas samych, od Polonii, a czasem była to inicjatywa ludzi z innych narodów. Wszyscy włożyli swój czas i energię, by nas uhonorować. To jest wielkie. Jak często dzieje się coś takiego, by na całym Świecie w taki sposób zwracano się ku jakiemuś narodowi? 

Zatem abstrahując od patriotyzmu, od polityki, od tego, czy rzeczywiście jesteśmy jeszcze wolnym narodem, czy już korporacją, a ta niepodległość jest już tylko fikcją itd.

To uznanie jest dla nas. DLA NAS. I mamy to sobie wziąć! Wchłonąć w siebie, zaakceptować w sobie. Nie symbole, flagi i orzełki, ale godność, która za tym stoi. Godność naszych przodków, naszego pochodzenia i nas samych. Sięgając ku sobie, sięgamy ku swoim zasobom. Sięgamy ku swoim wyjątkowym częstotliwościom, ku połączeniu z Ziemią. Ku własnemu przebudzeniu, ku wolności.



Niagara

Budapeszt. Węgry





Budapeszt. Węgry





Nowy Jork. USA

Czechy

Czechy

Dubaj. Zjednoczone Emiraty Arabskie

Kijów. Ukraina

Madryt. Hiszpania

Nowa Zelandia



Los Angeles. USA

Niagara







Niagara

Chile

Filipiny



Tel Awiw. Izrael

Toronto. Kanada

Wilno. Litwa

Singapur

Czechy

Zagrzeb. Chorwacja



I na koniec:


Niezwykle piękny i symboliczny obraz - biały orzeł, który wreszcie wzbił się w powietrze. I w jeden dzień obleciał całą Ziemię.




środa, 21 listopada 2018

Racjonalne odżywianie.



Jedzenie zabija. Cukier, sól, tłuszcz itd. Jedzenie zaśmieca ciało. Jedzenie obciąża. Jedzenie obniża wibracje. Jedzenie to twój wróg!!! Jedz mniej. Jedz rzadziej. Jedz mniej ale dużo częściej. Pij więcej wody, jedz owoce. Nie jedz owoców, to cukier! Zjadłeś cukierka? Obwiniaj się, wstydź swojej słabości i braku kontroli.


Co ludzie robią sobie jedzeniem? Dlaczego jedzenie jest narzędziem do krzywdzenia siebie, samobiczowania, a nie naturalnym zaspokojeniem potrzeb ciała i przyjemnością?

Byłam na diecie odkąd byłam nastolatką. W wieku 16 lat wprowadziłam jeden dzień w tygodniu owocowy. Jadłam świadomie, czytałam wszystkie składy produktów itd. Całymi latami ciągle oczyszczałam ciało – wszelkie możliwe lewatywy ( z kawy, soku z cytryny, moczu i już nie pamiętam, czego tam jeszcze ), prakshalany, oczyszczania wątroby, nerek itd. Ponad 20 lat diet i oczyszczania. Do tego suplementacja, a jakże.

No i ćwiczenia, bardzo intensywne. Joga, aerobik, kung-fu, flamenco, taniec brzucha, zumba, pływanie, bieganie, rower itd.

Skutek? Chorób od cholery i trochę, nietolerancja pokarmowa itd.

Jeśli chodzi o wagę – skoki wagi o 20 kg nie były niczym nadzwyczajnym. Ale nie wskutek zmiany diety, bo całe życie jadłam mniej więcej podobnie, dwa zwykłe posiłki dziennie - 2 kromki chleba na śniadania, jedno danie na obiadokolację. W międzyczasie owoc lub parę herbatników. Miałam też dwuletni okres wegetarianizmu, bez nabiału ale czasem jadłam ryby - który nie przyniósł kompletnie żadnych zmian. Były oczywiście i głodówki, najdłuższa 22 dni o samej wodzie, podczas której również intensywnie ćwiczyłam, po 2 godziny dziennie. I codziennie robiłam lewatywy, by nie wchłaniać toksyn z jelit. Nie schudłam kompletnie nic w tym czasie. A przecież nie dostarczałam ciału nawet jednej kalorii, bardzo dużo spalałam, powinnam schudnąć, nieprawdaż?

Chudłam i tyłam tylko z jednego powodu – związku z mężczyzną. Chudłam natychmiast po rozstaniu, w związku tyłam błyskawicznie.

Odnośnie jedzenia mięsa. Od dziecka miałam silny wstręt psychiczny, dlatego mięso musiało być przykryte, np. plasterkiem pomidora. Kilka ostatnich wcieleń miałam wegetariańskich i mięsa brzydziłam się jak cholera. Jednak mam grupę krwi 0 i zauważyłam, że moje ciało aż wyje do mięsa i najlepiej czuję się po mięsie. Vege zupki i sałatki – zaparcia, złe samopoczucie itd. Mięcho? Błyskawiczne trawienie, przypływ sił, regularne wypróżnienia itd. Zszokowało mnie to, bo jakże to tak?! Ja chce być wysokowibrującą wegetarianką, nie zabijać zwierzątek, a moje ciało mnie zdradza i chce mięsa? Dwa lata wytrzymałam, ale któregoś dnia przechodziłam koło mięsnego i prawie popłakałam się, tak mi się chciało trupka. Ślina mi ciekła do pasa. Stanęłam wtedy pod tym sklepem, popatrzyłam na to co odstawiam i postanowiłam, że już nigdy więcej sobie tego nie zrobię. Nie będę odmawiała mojemu ciału tego, czego ono chce. Jeśli ciało samo odrzuci mięso, to ok. Jeśli nie, to będę je jadła, wbrew poglądom umysłu.

Potem miałam oczywiście jazdy na zostanie bretarianką. Przeszłam nawet jakieś tam procesy ale dałam sobie na luz. To samo – jeśli ciało samo odstawi jedzenie, to ok. Póki to tylko pomysł umysłu, mam to gdzieś.

Nigdy więcej karania siebie jedzeniem. Nigdy więcej wyrzekania się. Nie zgadzam się na to, by krzywdzić siebie w ten sposób.

Gdy moja własna obsesja żywieniowa trochę odpuściła, zaczęłam przyglądać się ludziom wokół mnie. Jak oni jedzą?

Okazało się, że wszyscy wokół robią to samo – torturują siebie jedzeniem. To im wolno, tego nie. Jak to zjedzą, muszą się ukarać poczuciem winy. Jak sobie odmówią, czują przez chwilę satysfakcję i mają poczucie, jacy są ważni i wspaniali. Aż do chwili, gdy skuszą się na kawałek czekolady… Wówczas cała wspaniałość bierze w łeb. Ale jest rozwiązanie -  należy odmówić sobie więcej, ukarać siebie bardziej.

To jest tak przykre, gdy patrzy się na to z boku. Robią tak i szczupli i grubi. Wszyscy jednako uznają jedzenie za zło, a gdy sprawią sobie nim przyjemność – muszą się natychmiast ukarać poczuciem winy. Najlepiej, jeśli jedzenie jest niesmaczne, mdłe, zielone i półpłynne. Wtedy mają poczucie ważności, wyższości nad innymi, poczucie kontroli nad swoim życiem i panowania nad ciałem.

I nazywają to racjonalnym żywieniem. Jakżeby inaczej zresztą. Racjonalnym, bo umysłowym. Wymyślonym. Nie mającym nic wspólnego ze słuchaniem potrzeb ciała. A przecież to ponoć dla niego jemy, by jego potrzeby zaspokoić.

W całym moim życiu poznałam jedną osobę, która zamiast umysłu, naprawdę słuchała swojego ciała. Jej ciało odmówiło mięsa? Została wegetarianką. Znałyśmy się parę lat, jadałyśmy wspólnie regularnie i nawet nie zauważyłam, że ona nie je mięsa. Nigdy o tym nie mówiła, nie wartościowała się tym w żaden sposób. Powiedziała mi, że raz na kilka miesięcy jej ciało ma potrzebę zjeść mięso. Wtedy je zjada bez żadnego problemu, poczucia winy czy wstydu.

Ta kobieta nie ćwiczyła intensywnie, nie jadła ton suplementów, nie oczyszczała się ciągle tak jak ja. Wcinała słodycze, jeśli miała ochotę. A była zdrowa, szczupła, sprawna i po pięćdziesiątce wyglądała lepiej, niż niejedna trzydziestka.

Ilość rozmaitych „prawidłowych” diet na Ziemi jest niewyobrażalna. Ludzie są w tej kwestii niesamowicie kreatywni. Jedzenie zawsze było związane z religią, z wyrzeczeniem, z przymusowym postem. Dietetycy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych teorii o prawidłowym odżywianiu. I choć wiele z nich sobie przeczy, idea jest zawsze taka sama – czegoś NIE WOLNO.

Powszechnie wierzy się, że im mniej kalorycznie i objętościowo, tym lepiej. Tym dłużej się będzie żyło. Tak przecież twierdzą starzy jogini :-)

Rzecz jednak w tym, że są na świecie stulatkowie, którzy jedzą co chcą, piją alkohol i palą papierosy. I mają się całkiem dobrze, czasem lepiej od starych joginów. Chyba nikt im nie powiedział, że jedzenie powinno ich już zabić.

Aaa, odnośnie prawidłowego jedzenia – w TV był program o Amerykance, która przez kilkanaście lat żywiła się tylko frytkami i macami a piła tylko colę. Zero wody, zero zielonego, zero suplementów. Owszem, miała nadwagę i matowe włosy. Ale gdy zrobiono jej wszechstronne badania, okazało się, że babka jest zdrowa…

Więc jak to jest z tym jedzeniem? Jak to jest, że można nie jeść nic i nie chudnąć? Albo jeść gigantyczne ilości kalorii i być zdrowym? Przecież naukowcy i dietetycy mówią, że tak się nie da!

A co, jeśli to ich gadanie to tylko bełkot ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia o procesach zachodzących w ciele? Którzy coś tam zrozumieli, ale ich wiedza jest nadal w powijakach?

A co, jeśli tym wszystkim od początku do końca steruje umysł? Jego przekonania co do ilości i wartościowości pożywienia? Dlaczego można żyć bez jedzenia? Jak to możliwe, że można przeżyć bez oddychania? Pamiętam, w jakim szoku byłam, gdy 20 lat temu usłyszałam o tym, że ktoś tam wstrzymał oddech na 7 minut. Obecny rekord świata to 24 minuty i 11 sekund w nurkowaniu na bezdechu. Jaki będzie rekord za kolejne 20 lat? I czy naprawdę wierzycie, że można aż tak natlenić organizm, by starczyło na 24 minuty? Na planecie żyją ludzie, którzy jedzą piasek. Albo para młodych ludzi, którzy mielą radioaktywne kamienie i nimi się żywią. Poszukajcie sobie w necie, jeśli mi nie wierzycie.

Od kilku bretarian niejedzących od paru lat usłyszałam to samo – nie muszę już jeść i pić, bo nie tłumię swoich emocji. Zgadzam się z tym, co oni mówią. Jedzenie świetnie się sprawdza jako wytłumiacz emocji. Ale to nie jedyne rozwiązanie. Są też tacy na religijnym haju. Oni też nie muszą jeść. W każdej religii są święci, którzy przestali jeść i pić i mieli się bardzo dobrze.

Moja dawna koleżanka jako nastolatka postanowiła przestać jeść i pić. Wytrzymała tydzień. Pewnie wytrzymałaby dłużej, ale poszła z tatą na basen. W basenie puściły hamulce i zaczęła chłeptać wodę jak opętana. Zawsze mnie to śmieszy, jak sobie przypomnę :)

Ja już dawno przestałam wierzyć w kalorie. Tak jak moja koleżanka farmaceutka powiedziała kiedyś – wiesz, ja nie wierzę w bakterie i wirusy. Codziennie przychodzi do mnie kilkaset osób, które kichają, prychają i wydzielają wszelkie możliwe zarazki. Nie oddziela mnie od nich żadna szyba. A od wielu lat nie byłam chora.

Zresztą – popatrzmy na szpitale. Składowisko wszelkich możliwych najgorszych patogenów. W którym przebywają osoby ciężko chore, o całkowicie osłabionej odporności. Dlaczego będąc w szpitalu nie łapią innych chorób? Leżą na OIOM-ie i ledwo zipią, totalnie wyjałowieni antybiotykami. Antybiotyki działają tylko na określone szczepy bakterii, więc taki człowiek powinien przyciągać wszystko inne jak magnes. Jest kompletnie bezbronny wobec pozostałych bakterii i wirusów obecnych w powietrzu.

Dlaczego podczas zarazy nie wszyscy umierają? Dlaczego dawniej ludzie mogli opiekować się trędowatymi, chorymi na ospę i zmieniać im bandaże, wycierać ropę, nie mając nawet dostępu do mydła i gorącej wody – i niektórzy pozostawali zdrowi?

Dlaczego ludzie nie zadają sobie takich pytań? Czemu ignorują fakty albo im zaprzeczają? Czemu tak bardzo chcą wierzyć w jedyną słuszną dietę ( każdy w inną oczywiście ).

Co by nam zostało, gdybyśmy nie mogli już używać jedzenia przeciwko sobie? Do kontrolowania i karania siebie? Gdybyśmy nie używali go do tłumienia emocji? Gdyby nie stanowiło dłużej o naszej wartości lub bezwartościowości? O wysokich wibracjach, oświeceniu, byciu wybrańcem boga? 

Jakby to było wyzwolić się z tych hipnoz i wierzeń? Postrzegać jedzenie totalnie neutralnie, niewinnie? Cokolwiek jem czy też wcale nie jem – nie ma to ŻADNEGO ZNACZENIA. Nie świadczy o niczym. Nic mi nie dodaje i nic nie ujmuje.

Dla ego i umysłu taki pomysł jest nie do zniesienia. Bo jedzenie tak naprawdę niekoniecznie odżywia ciało. Ciało może żyć z nim ale i bez niego. Kwestia jedzenia przede wszystkim karmi umysł.

czwartek, 8 listopada 2018

Oni to robią za moje podatki!

Wiele osób zżyma się w duchu, gdy znów słyszy o jakimś polityku, który nakradł, oszukał, sprzeniewierzył. Ludzie nie mogą znieść tego, że potężne kwoty, które tak bardzo pomogłyby potrzebującym, głodnym dzieciom itd. są wyrzucane w błoto. Znów nietrafiona inwestycja, znów coś tam...

Wtedy ludzie ci chodzą pełni złości i prawią jeden do drugiego - to za nasze podatki! Za nasze podatki oni żyją w luksusie, rozbijają się samochodami, robią bezsensowne interesy. Wszystko za nasze podatki.

Tak, to prawda. Za podatki to robią.

Dlaczego? Bo mogą! Bo te podatki są im przekazywane bez żadnej świadomej intencji ze strony ludzi. Mają je do zarządzania wedle własnego uznania. Oddaje się im energię w postaci pieniędzy - macie i róbcie z tym, co chcecie. Okradacie mnie a ja muszę się na to zgodzić.

Zatem czego się spodziewać? Jaki może być rezultat, gdy intencja jest taka - dobra, jestem w systemie, system żąda teraz ode mnie haraczu, żąda mojej energii w postaci pieniędzy, więc mu ją oddaję. Ze spuszczoną głową, zły, nieszczęśliwy, czując się okradzionym... Masz i weź swoją dolę.

Na co mogą iść pieniądze, gdy są dawane w poczuciu bycia okradanym?!
Przecież tu już jest intencja, one już mają cel.

A przypominam, że podatki płacimy każdego dnia. Ciągle. Są wliczone w cenę każdej usługi, każdego produktu. Pijemy wodę, używamy prąd - za to też płacimy podatki. I każdego dnia, świadomie lub nie, płacąc za cokolwiek, używając czegokolwiek, w co wliczony jest podatek, mamy poczucie bycia okradanym. Na samo słowo "podatki" wielu ludzi reaguje wzrostem ciśnienia tętniczego... :-)

Sama tak miałam. Ale do czasu. Pewnego dnia się przecknęłam i zastanowiłam, co ja właściwie wyprawiam? Dlaczego ja nie daję tej energii podatków świadomej intencji? Przecież to moja energia, więc ja nadaję jej kierunek ruchu!

Tamtego dnia zmieniłam swoją intencję. Teraz daję swoją energię w postaci pieniędzy, z intencją - idź i działaj na korzyść Życia. Życia ludzi, zwierząt, roślin, planety. Takie przeznaczenie jest w mojej energii, płaconej w moich podatkach.

Te pieniądze nie mogą już iść na nic, co nie służy wszelkiemu dobru. Nie mogą, bo ja jako stwórca nadałam im kierunek.

Jaka zmiana nastąpiła od tamtego czasu? Otóż nagle zaczęłam zauważać, jak wiele dobrego się dzieje dla wspólnych korzyści. Tu miasto wybudowało nowe drogi rowerowe, tam zadbało o przystanki autobusowe, tu wprowadzono darmowe bilety autobusowe dla uczniów...

Teraz moja uwaga kieruje się ku temu, co jest budowane dla nas i co nam służy. I myślę sobie - to za moje podatki :-) Za moje podatki jest ten nowy park, za moje podatki założono stołówkę dla bezdomnych.

I to mnie nie boli. To mnie cieszy. Dołożyłam się do wspólnego dobra. Wniosłam coś od siebie dla nas wszystkich. Moje podatki mają teraz wreszcie sens.

I coś jeszcze. Nagle zaczęłam korzystać z tych wspólnych dóbr. Okazało się, że miasto organizuje darmowe zajęcia jogi, zumby, ratownictwa wodnego itd.
I zamiast płacić za zajęcia jak dawniej, teraz chodzę sobie na nie za darmo. W dodatku nie muszę już dojeżdżać, bo mam je po drugiej stronie ulicy :-)

I owszem, nadal widzę te sprzeniewierzone pieniądze, widzę ten cały bałagan i czasem też mnie na to szlag trafia. Ale od tamtego czasu nigdy już nie pomyślałam - to za moje podatki. O nie. Za Wasze. Za moje już nie.

Żyć poza systemem? Ale jak?

Jak to jest z tym wyjściem z systemu? Niby tak bardzo tego chcemy, niby on nas więzi, uzależnia, unieszczęśliwia. Ale jak z niego wyjść i żyć dalej w cywilizacji?

Wydaje się, że jest to kompletnie niemożliwe. Chcesz wyjść z systemu? Wyjedź do Amazonii, zaszyj się w dziczy, ubierz w spódniczkę z liści i upoluj sobie kolację. W "cywilizowanym" świecie nie da się żyć poza systemem, ponieważ trzeba płacić nawet za miejsce do życia. Trzeba zapłacić za ziemię, na której się mieszka. Płacąc systemowi, już stajemy się jego częścią.

Są ludzie, którzy twierdzą, że żyją poza systemem, bo nie płacą podatków i są wolni jak ptaki. Czyżby? Nawet gdy taki gościu wędruje z plecakiem po świecie, on również musi coś jeść albo gdzieś podjechać. Czasem nakarmią go ludzie, a czasem popracuje chwilę pomagając komuś w gospodarstwie. A gdy cokolwiek kupi w sklepie, gdy podjedzie autobusem, już płaci podatek wliczony w cenę, czyli wchodzi w grę z systemem. Już na moment staje się częścią tego mechanizmu.

Zatem co teraz? Jednak Amazonia? Ale ja nie lubię upałów!

A gdyby tak odpuścić pomysł całkowitego wyjścia z systemu? Gdyby tak po prostu dać sobie na luz? Gdyby przestać z nim walczyć i pozwolić mu być?

System sam w sobie nie jest naszym wrogiem, ponieważ on nie jest żywą istotą. On się replikuje i rozszerza, bo taki ruch nadali mu jego twórcy a zasilają go ci, którzy w nim żyją. I wierzą, że muszą go zasilać, bo bez niego zginą.

Gdy walczymy z systemem, on walczy z nami. To nasza własna energia walki zasila system i wraca do nas poprzez niego. To go tylko wzmacnia. Jednak gdy wycofujemy spokojnie system z siebie, jest to przez niego kompletnie niezauważone. Dlatego poza systemem żyją tylko ci, którzy z nim nie walczą, ignorują go albo po prostu akceptują.

A co, gdyby pójść krok dalej i zacząć z systemu KORZYSTAĆ?

System dzieli się na dawców i biorców. Kto bierze z systemu? Ano biorą ci, którzy SAMI udzielają sobie prawa, by to robić. Wszyscy pozostali uznają za swój obowiązek, by system zasilać i do niego wnosić. Taka jest zbiorowa hipnoza. Biorcy prawo do brania nadają sobie najczęściej z urodzenia, z pochodzenia (rodziny różnych "panów" tego świata, arystokracja, miliarderzy itd.) Reszta to siła robocza, która ma system karmić. I karmią system rolnicy, robotnicy, nauczyciele, profesorowie, lekarze. Wszyscy są elementami, które tworzą jedną spójną sieć i pilnują siebie wzajemnie, by ktoś poza system nie wyskoczył. Bo to osłabi sieć. Ale komu służy ta sieć? Elementom sieci? Ano nie, sieć służy swojemu twórcy - pająkowi :-) Pająk jest tu biorcą.

Pamiętacie te "pola uprawne" w filmie Matrix? Miliony istot wpiętych w urządzenia, dzięki którym spijana jest z nich energia? A wszystko to połączone w jeden system, jedna sieć? Tak symbolicznie to widzę.

Jak tedy sprawić, by ta sieć nam SŁUŻYŁA? Jak wyjść poza grę "dawca-biorca"?

Trzeba przedefiniować swoją relację z siecią. Gdy chociaż maleńka część naszej energii jest częścią systemu, gra z nim, wówczas to my jako TWÓRCY ustalamy zasady, na jakich gramy i współistniejemy. Ustalamy, na jakiej pozycji chcemy się znaleźć. Do tej pory wybieraliśmy rolę dawcy lub biorcy, wysysanego lub pająka, bo w dualności znaliśmy tylko takie opcje.

Jednak nawet biorca wnosi do systemu swoją potężną obecność a tym samym go współtworzy. System bez istot, które z nim grają, nie może istnieć. Grają z nim i dawcy i biorcy. Wszyscy go tworzą, zasilają i wszyscy mogą zacząć z niego korzystać. Wówczas system się przekształci. A gdy nie będzie już nikomu potrzebny do gry, zniknie.

Rzecz w tym, że póki istnieje, człowiekowi ciężko jest istnieć poza nim. Dlatego zamiast z nim walczyć, można pozwolić mu odejść. Nie chodzi o walkę, walka czyni go silniejszym. Nie chodzi o całkowite, natychmiastowe wyjście poza, bo to tylko iluzja.

Chodzi tylko o to, by wycofać system z siebie. To ważne. System z siebie a nie siebie z systemu. Wycofując siebie z systemu nadal jesteśmy przez system widziani, on nas wzywa, ciągnie z powrotem. Próbuje nas zastraszyć, przekupić, manipuluje nami. Gdy zaś wycofujemy system z siebie, ze swoich przekonań, pragnień, umysłu, wówczas przestajemy go współkreować i zasilać swoją energią. I w tych sferach, gdzie wycofaliśmy się z gry z systemem, tam nie ma z nim żadnej interakcji, stajemy się dla niego niewidzialni. Stopniowo wycofujemy coraz więcej części systemu z siebie, a tym samym siebie z systemu. Odpadają różne macki systemu, różne programy, wierzenia, hipnozy. A tam, gdzie nadal z systemem gramy, możemy korzystać z niego pełnymi garściami.
Ponieważ wnosząc do niego swoją obecność, zasilamy go. A tym samym mamy prawo z niego korzystać.

Czy można korzystać z systemu a równocześnie wycofywać z niego swoją energię? TAK. Dzieje się tak wtedy, gdy ustalamy intencję na powrót do samego siebie. Na bycie sobą przede wszystkim. Wtedy system naprawdę może nam służyć. Może dla nas pracować.

Kiedy korzystamy z systemu? Gdy on nie działa przeciwko nam a razem z nami. Gdy nie stawia nam oporu, nie tworzy blokad. Gdy chcemy coś stworzyć i robimy to łatwo. Wszystko synchronicznie się układa. Budujemy dom i wszystkie dostawy są na czas. Materiały takie, jak zamówiliśmy. Robotnicy uczciwi i fachowi. Urzędnicy nam sprzyjają i wydają potrzebne papierki itd. itp.
Gdy wszystko dzieje się lekko, a tworzenie w materii jest zabawą.

Reasumując. Tym, co naprawdę DEFINITYWNIE zakończy system jest nie walka z nim, nie intencja zniszczenia go, ale paradoksalnie - intencja korzystania z niego. Gdy zabraknie ludzi, którzy będą wierzyli, że muszą go sobą zasilać a nie wolno im korzystać, gdy zabraknie elementów sieci, to i sieć przestanie istnieć.

Gra w system toczy się tylko dzięki temu, że są dawcy i biorcy. Wysysani i pająki. Wykorzystywani i wykorzystujący. I tej gry nigdy nie zakończą wykorzystujący. Mają z niej zbyt dużo frajdy. Zakończą ją wykorzystywani, gdy ockną się z hipnozy i pozwolą sobie korzystać. Gdy staną się korzystającymi. Bo gdy zostaną tylko KORZYSTAJĄCY, system zniknie i gra się wreszcie zakończy.

P.S.

I to jest właśnie niesamowicie skuteczna pułapka na różnej maści pracowników światła, którzy pełni dobrej woli i entuzjazmu przychodzą tu walczyć z systemem. Sama ich intencja obalenia systemu jest dla niego pożywieniem. Mówi się im: system jest zły, niewoli istoty, nie wolno wam z niego czerpać. Macie go zniszczyć.

Zatem radziłabym dokładnie przyjrzeć się tym, którzy nas tu z taką misją przysyłają. Różnym panom karmy, mistrzom i kryształowym istotom.
Czy oni naprawdę nie rozumieją prostego prawa wszechświata, że z czym walczysz, to wzmacniasz? Są aż tak tępi? Albo może jednak TO ONI mają interes w tym, by ten system nie upadł? Ot, zagwozdka...

Poczucie własnej wartości.

Od początku: czymże jest to wysokie poczucie własnej wartości, którego większość z nas pragnie? Otóż jest ono  jakością... Matrixa. Ponieważ...