Jedzenie zabija. Cukier, sól, tłuszcz itd. Jedzenie zaśmieca
ciało. Jedzenie obciąża. Jedzenie obniża wibracje. Jedzenie to twój wróg!!! Jedz mniej. Jedz rzadziej. Jedz mniej ale dużo częściej. Pij więcej wody, jedz
owoce. Nie jedz owoców, to cukier! Zjadłeś cukierka? Obwiniaj się, wstydź
swojej słabości i braku kontroli.
Co ludzie robią sobie jedzeniem? Dlaczego jedzenie jest
narzędziem do krzywdzenia siebie, samobiczowania, a nie naturalnym
zaspokojeniem potrzeb ciała i przyjemnością?
Byłam na diecie odkąd byłam nastolatką. W wieku 16 lat wprowadziłam jeden dzień w tygodniu owocowy. Jadłam świadomie,
czytałam wszystkie składy produktów itd. Całymi latami ciągle oczyszczałam
ciało – wszelkie możliwe lewatywy ( z kawy, soku z cytryny, moczu i już nie
pamiętam, czego tam jeszcze ), prakshalany, oczyszczania wątroby, nerek itd.
Ponad 20 lat diet i oczyszczania. Do tego suplementacja, a jakże.
No i ćwiczenia, bardzo intensywne. Joga, aerobik, kung-fu, flamenco,
taniec brzucha, zumba, pływanie, bieganie, rower itd.
Skutek? Chorób od cholery i trochę, nietolerancja pokarmowa
itd.
Jeśli chodzi o wagę – skoki wagi o 20 kg nie były niczym
nadzwyczajnym. Ale nie wskutek zmiany diety, bo całe życie jadłam mniej więcej
podobnie, dwa zwykłe posiłki dziennie - 2 kromki chleba na śniadania, jedno
danie na obiadokolację. W międzyczasie owoc lub parę herbatników. Miałam też
dwuletni okres wegetarianizmu, bez nabiału ale czasem jadłam ryby - który nie
przyniósł kompletnie żadnych zmian. Były oczywiście i głodówki, najdłuższa 22
dni o samej wodzie, podczas której również intensywnie ćwiczyłam, po 2 godziny
dziennie. I codziennie robiłam lewatywy, by nie wchłaniać toksyn z jelit. Nie
schudłam kompletnie nic w tym czasie. A przecież nie dostarczałam ciału nawet
jednej kalorii, bardzo dużo spalałam, powinnam schudnąć, nieprawdaż?
Chudłam i tyłam tylko z jednego powodu – związku z
mężczyzną. Chudłam natychmiast po rozstaniu, w związku tyłam błyskawicznie.
Odnośnie jedzenia mięsa. Od dziecka miałam silny wstręt
psychiczny, dlatego mięso musiało być przykryte, np. plasterkiem pomidora. Kilka
ostatnich wcieleń miałam wegetariańskich i mięsa brzydziłam się jak cholera.
Jednak mam grupę krwi 0 i zauważyłam, że moje ciało aż wyje do mięsa i
najlepiej czuję się po mięsie. Vege zupki i sałatki – zaparcia, złe
samopoczucie itd. Mięcho? Błyskawiczne trawienie, przypływ sił, regularne
wypróżnienia itd. Zszokowało mnie to, bo jakże to tak?! Ja chce być wysokowibrującą
wegetarianką, nie zabijać zwierzątek, a moje ciało mnie zdradza i chce mięsa?
Dwa lata wytrzymałam, ale któregoś dnia przechodziłam koło mięsnego i prawie
popłakałam się, tak mi się chciało trupka. Ślina mi ciekła do pasa. Stanęłam
wtedy pod tym sklepem, popatrzyłam na to co odstawiam i postanowiłam, że już
nigdy więcej sobie tego nie zrobię. Nie będę odmawiała mojemu ciału tego, czego
ono chce. Jeśli ciało samo odrzuci mięso, to ok. Jeśli nie, to będę je jadła,
wbrew poglądom umysłu.
Potem miałam oczywiście jazdy na zostanie bretarianką.
Przeszłam nawet jakieś tam procesy ale dałam sobie na luz. To samo – jeśli
ciało samo odstawi jedzenie, to ok. Póki to tylko pomysł umysłu, mam to gdzieś.
Nigdy więcej karania siebie jedzeniem. Nigdy więcej wyrzekania
się. Nie zgadzam się na to, by krzywdzić siebie w ten sposób.
Gdy moja własna obsesja żywieniowa trochę odpuściła,
zaczęłam przyglądać się ludziom wokół mnie. Jak oni jedzą?
Okazało się, że wszyscy wokół robią to samo – torturują
siebie jedzeniem. To im wolno, tego nie. Jak to zjedzą, muszą się ukarać
poczuciem winy. Jak sobie odmówią, czują przez chwilę satysfakcję i mają
poczucie, jacy są ważni i wspaniali. Aż do chwili, gdy skuszą się na kawałek
czekolady… Wówczas cała wspaniałość bierze w łeb. Ale jest rozwiązanie - należy odmówić sobie więcej, ukarać siebie
bardziej.
To jest tak przykre, gdy patrzy się na to z boku. Robią tak
i szczupli i grubi. Wszyscy jednako uznają jedzenie za zło, a gdy sprawią sobie
nim przyjemność – muszą się natychmiast ukarać poczuciem winy. Najlepiej, jeśli
jedzenie jest niesmaczne, mdłe, zielone i półpłynne. Wtedy mają poczucie
ważności, wyższości nad innymi, poczucie kontroli nad swoim życiem i panowania
nad ciałem.
I nazywają to racjonalnym żywieniem. Jakżeby inaczej
zresztą. Racjonalnym, bo umysłowym. Wymyślonym. Nie mającym nic wspólnego ze
słuchaniem potrzeb ciała. A przecież to ponoć dla niego jemy, by jego potrzeby
zaspokoić.
W całym moim życiu poznałam jedną osobę, która zamiast
umysłu, naprawdę słuchała swojego ciała. Jej ciało odmówiło mięsa? Została
wegetarianką. Znałyśmy się parę lat, jadałyśmy wspólnie regularnie i nawet nie
zauważyłam, że ona nie je mięsa. Nigdy o tym nie mówiła, nie wartościowała się
tym w żaden sposób. Powiedziała mi, że raz na kilka miesięcy jej ciało ma potrzebę zjeść
mięso. Wtedy je zjada bez żadnego problemu, poczucia winy czy wstydu.
Ta kobieta nie ćwiczyła intensywnie, nie jadła ton
suplementów, nie oczyszczała się ciągle tak jak ja. Wcinała słodycze, jeśli
miała ochotę. A była zdrowa, szczupła, sprawna i po pięćdziesiątce wyglądała
lepiej, niż niejedna trzydziestka.
Ilość rozmaitych „prawidłowych” diet na Ziemi jest
niewyobrażalna. Ludzie są w tej kwestii niesamowicie kreatywni. Jedzenie zawsze
było związane z religią, z wyrzeczeniem, z przymusowym postem. Dietetycy
prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych teorii o prawidłowym odżywianiu. I choć wiele z nich sobie przeczy, idea jest zawsze taka sama – czegoś NIE
WOLNO.
Powszechnie wierzy się, że im mniej kalorycznie i
objętościowo, tym lepiej. Tym dłużej się będzie żyło. Tak przecież twierdzą
starzy jogini :-)
Rzecz jednak w tym, że są na świecie stulatkowie, którzy
jedzą co chcą, piją alkohol i palą papierosy. I mają się całkiem dobrze, czasem
lepiej od starych joginów. Chyba nikt im nie powiedział, że jedzenie powinno
ich już zabić.
Aaa, odnośnie prawidłowego jedzenia – w TV był program o
Amerykance, która przez kilkanaście lat żywiła się tylko frytkami i macami a
piła tylko colę. Zero wody, zero zielonego, zero suplementów. Owszem, miała
nadwagę i matowe włosy. Ale gdy zrobiono jej wszechstronne badania, okazało
się, że babka jest zdrowa…
Więc jak to jest z tym jedzeniem? Jak to jest, że można nie
jeść nic i nie chudnąć? Albo jeść gigantyczne ilości kalorii i być zdrowym?
Przecież naukowcy i dietetycy mówią, że tak się nie da!
A co, jeśli to ich gadanie to tylko bełkot ludzi, którzy nie
mają bladego pojęcia o procesach zachodzących w ciele? Którzy coś tam
zrozumieli, ale ich wiedza jest nadal w powijakach?
A co, jeśli tym wszystkim od początku do końca steruje
umysł? Jego przekonania co do ilości i wartościowości pożywienia? Dlaczego
można żyć bez jedzenia? Jak to możliwe, że można przeżyć bez oddychania? Pamiętam, w jakim
szoku byłam, gdy 20 lat temu usłyszałam o tym, że ktoś tam wstrzymał
oddech na 7 minut. Obecny rekord świata to 24 minuty i 11 sekund w nurkowaniu na bezdechu. Jaki będzie rekord za kolejne 20 lat? I czy naprawdę
wierzycie, że można aż tak natlenić organizm, by starczyło na 24 minuty? Na planecie żyją ludzie,
którzy jedzą piasek. Albo para młodych ludzi, którzy mielą radioaktywne
kamienie i nimi się żywią. Poszukajcie sobie w necie, jeśli mi nie wierzycie.
Od kilku bretarian niejedzących od paru lat usłyszałam to samo –
nie muszę już jeść i pić, bo nie tłumię swoich emocji. Zgadzam się z tym, co oni mówią. Jedzenie świetnie się sprawdza jako wytłumiacz emocji. Ale to nie jedyne
rozwiązanie. Są też tacy na religijnym haju. Oni też nie muszą jeść. W każdej
religii są święci, którzy przestali jeść i pić i mieli się bardzo dobrze.
Moja dawna koleżanka jako nastolatka postanowiła
przestać jeść i pić. Wytrzymała tydzień. Pewnie wytrzymałaby dłużej, ale poszła
z tatą na basen. W basenie puściły hamulce i zaczęła chłeptać wodę jak opętana.
Zawsze mnie to śmieszy, jak sobie przypomnę :)
Ja już dawno przestałam wierzyć w kalorie. Tak jak moja
koleżanka farmaceutka powiedziała kiedyś – wiesz, ja nie wierzę w bakterie i
wirusy. Codziennie przychodzi do mnie kilkaset osób, które kichają, prychają i
wydzielają wszelkie możliwe zarazki. Nie oddziela mnie od nich żadna szyba. A
od wielu lat nie byłam chora.
Zresztą – popatrzmy na szpitale. Składowisko wszelkich
możliwych najgorszych patogenów. W którym przebywają osoby ciężko chore, o
całkowicie osłabionej odporności. Dlaczego będąc w szpitalu nie łapią innych
chorób? Leżą na OIOM-ie
i ledwo zipią, totalnie wyjałowieni antybiotykami. Antybiotyki działają tylko
na określone szczepy bakterii, więc taki człowiek powinien przyciągać wszystko
inne jak magnes. Jest kompletnie bezbronny wobec pozostałych bakterii i wirusów
obecnych w powietrzu.
Dlaczego podczas zarazy nie wszyscy umierają? Dlaczego
dawniej ludzie mogli opiekować się trędowatymi, chorymi na ospę i zmieniać im
bandaże, wycierać ropę, nie mając nawet dostępu do mydła i gorącej
wody – i niektórzy pozostawali zdrowi?
Dlaczego ludzie nie zadają sobie takich pytań? Czemu
ignorują fakty albo im zaprzeczają? Czemu tak bardzo chcą wierzyć w jedyną
słuszną dietę ( każdy w inną oczywiście ).
Co by nam zostało, gdybyśmy nie mogli już używać jedzenia
przeciwko sobie? Do kontrolowania i karania siebie? Gdybyśmy nie używali go do
tłumienia emocji? Gdyby nie stanowiło dłużej o naszej wartości lub
bezwartościowości? O wysokich wibracjach, oświeceniu, byciu wybrańcem
boga?
Jakby to było wyzwolić się z tych hipnoz i wierzeń?
Postrzegać jedzenie totalnie neutralnie, niewinnie? Cokolwiek jem czy też wcale
nie jem – nie ma to ŻADNEGO ZNACZENIA. Nie świadczy o niczym. Nic mi nie dodaje
i nic nie ujmuje.
Dla ego i umysłu taki pomysł jest nie do zniesienia. Bo
jedzenie tak naprawdę niekoniecznie odżywia ciało. Ciało może żyć z nim ale i bez
niego. Kwestia jedzenia przede wszystkim karmi umysł.