środa, 21 listopada 2018

Racjonalne odżywianie.



Jedzenie zabija. Cukier, sól, tłuszcz itd. Jedzenie zaśmieca ciało. Jedzenie obciąża. Jedzenie obniża wibracje. Jedzenie to twój wróg!!! Jedz mniej. Jedz rzadziej. Jedz mniej ale dużo częściej. Pij więcej wody, jedz owoce. Nie jedz owoców, to cukier! Zjadłeś cukierka? Obwiniaj się, wstydź swojej słabości i braku kontroli.


Co ludzie robią sobie jedzeniem? Dlaczego jedzenie jest narzędziem do krzywdzenia siebie, samobiczowania, a nie naturalnym zaspokojeniem potrzeb ciała i przyjemnością?

Byłam na diecie odkąd byłam nastolatką. W wieku 16 lat wprowadziłam jeden dzień w tygodniu owocowy. Jadłam świadomie, czytałam wszystkie składy produktów itd. Całymi latami ciągle oczyszczałam ciało – wszelkie możliwe lewatywy ( z kawy, soku z cytryny, moczu i już nie pamiętam, czego tam jeszcze ), prakshalany, oczyszczania wątroby, nerek itd. Ponad 20 lat diet i oczyszczania. Do tego suplementacja, a jakże.

No i ćwiczenia, bardzo intensywne. Joga, aerobik, kung-fu, flamenco, taniec brzucha, zumba, pływanie, bieganie, rower itd.

Skutek? Chorób od cholery i trochę, nietolerancja pokarmowa itd.

Jeśli chodzi o wagę – skoki wagi o 20 kg nie były niczym nadzwyczajnym. Ale nie wskutek zmiany diety, bo całe życie jadłam mniej więcej podobnie, dwa zwykłe posiłki dziennie - 2 kromki chleba na śniadania, jedno danie na obiadokolację. W międzyczasie owoc lub parę herbatników. Miałam też dwuletni okres wegetarianizmu, bez nabiału ale czasem jadłam ryby - który nie przyniósł kompletnie żadnych zmian. Były oczywiście i głodówki, najdłuższa 22 dni o samej wodzie, podczas której również intensywnie ćwiczyłam, po 2 godziny dziennie. I codziennie robiłam lewatywy, by nie wchłaniać toksyn z jelit. Nie schudłam kompletnie nic w tym czasie. A przecież nie dostarczałam ciału nawet jednej kalorii, bardzo dużo spalałam, powinnam schudnąć, nieprawdaż?

Chudłam i tyłam tylko z jednego powodu – związku z mężczyzną. Chudłam natychmiast po rozstaniu, w związku tyłam błyskawicznie.

Odnośnie jedzenia mięsa. Od dziecka miałam silny wstręt psychiczny, dlatego mięso musiało być przykryte, np. plasterkiem pomidora. Kilka ostatnich wcieleń miałam wegetariańskich i mięsa brzydziłam się jak cholera. Jednak mam grupę krwi 0 i zauważyłam, że moje ciało aż wyje do mięsa i najlepiej czuję się po mięsie. Vege zupki i sałatki – zaparcia, złe samopoczucie itd. Mięcho? Błyskawiczne trawienie, przypływ sił, regularne wypróżnienia itd. Zszokowało mnie to, bo jakże to tak?! Ja chce być wysokowibrującą wegetarianką, nie zabijać zwierzątek, a moje ciało mnie zdradza i chce mięsa? Dwa lata wytrzymałam, ale któregoś dnia przechodziłam koło mięsnego i prawie popłakałam się, tak mi się chciało trupka. Ślina mi ciekła do pasa. Stanęłam wtedy pod tym sklepem, popatrzyłam na to co odstawiam i postanowiłam, że już nigdy więcej sobie tego nie zrobię. Nie będę odmawiała mojemu ciału tego, czego ono chce. Jeśli ciało samo odrzuci mięso, to ok. Jeśli nie, to będę je jadła, wbrew poglądom umysłu.

Potem miałam oczywiście jazdy na zostanie bretarianką. Przeszłam nawet jakieś tam procesy ale dałam sobie na luz. To samo – jeśli ciało samo odstawi jedzenie, to ok. Póki to tylko pomysł umysłu, mam to gdzieś.

Nigdy więcej karania siebie jedzeniem. Nigdy więcej wyrzekania się. Nie zgadzam się na to, by krzywdzić siebie w ten sposób.

Gdy moja własna obsesja żywieniowa trochę odpuściła, zaczęłam przyglądać się ludziom wokół mnie. Jak oni jedzą?

Okazało się, że wszyscy wokół robią to samo – torturują siebie jedzeniem. To im wolno, tego nie. Jak to zjedzą, muszą się ukarać poczuciem winy. Jak sobie odmówią, czują przez chwilę satysfakcję i mają poczucie, jacy są ważni i wspaniali. Aż do chwili, gdy skuszą się na kawałek czekolady… Wówczas cała wspaniałość bierze w łeb. Ale jest rozwiązanie -  należy odmówić sobie więcej, ukarać siebie bardziej.

To jest tak przykre, gdy patrzy się na to z boku. Robią tak i szczupli i grubi. Wszyscy jednako uznają jedzenie za zło, a gdy sprawią sobie nim przyjemność – muszą się natychmiast ukarać poczuciem winy. Najlepiej, jeśli jedzenie jest niesmaczne, mdłe, zielone i półpłynne. Wtedy mają poczucie ważności, wyższości nad innymi, poczucie kontroli nad swoim życiem i panowania nad ciałem.

I nazywają to racjonalnym żywieniem. Jakżeby inaczej zresztą. Racjonalnym, bo umysłowym. Wymyślonym. Nie mającym nic wspólnego ze słuchaniem potrzeb ciała. A przecież to ponoć dla niego jemy, by jego potrzeby zaspokoić.

W całym moim życiu poznałam jedną osobę, która zamiast umysłu, naprawdę słuchała swojego ciała. Jej ciało odmówiło mięsa? Została wegetarianką. Znałyśmy się parę lat, jadałyśmy wspólnie regularnie i nawet nie zauważyłam, że ona nie je mięsa. Nigdy o tym nie mówiła, nie wartościowała się tym w żaden sposób. Powiedziała mi, że raz na kilka miesięcy jej ciało ma potrzebę zjeść mięso. Wtedy je zjada bez żadnego problemu, poczucia winy czy wstydu.

Ta kobieta nie ćwiczyła intensywnie, nie jadła ton suplementów, nie oczyszczała się ciągle tak jak ja. Wcinała słodycze, jeśli miała ochotę. A była zdrowa, szczupła, sprawna i po pięćdziesiątce wyglądała lepiej, niż niejedna trzydziestka.

Ilość rozmaitych „prawidłowych” diet na Ziemi jest niewyobrażalna. Ludzie są w tej kwestii niesamowicie kreatywni. Jedzenie zawsze było związane z religią, z wyrzeczeniem, z przymusowym postem. Dietetycy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych teorii o prawidłowym odżywianiu. I choć wiele z nich sobie przeczy, idea jest zawsze taka sama – czegoś NIE WOLNO.

Powszechnie wierzy się, że im mniej kalorycznie i objętościowo, tym lepiej. Tym dłużej się będzie żyło. Tak przecież twierdzą starzy jogini :-)

Rzecz jednak w tym, że są na świecie stulatkowie, którzy jedzą co chcą, piją alkohol i palą papierosy. I mają się całkiem dobrze, czasem lepiej od starych joginów. Chyba nikt im nie powiedział, że jedzenie powinno ich już zabić.

Aaa, odnośnie prawidłowego jedzenia – w TV był program o Amerykance, która przez kilkanaście lat żywiła się tylko frytkami i macami a piła tylko colę. Zero wody, zero zielonego, zero suplementów. Owszem, miała nadwagę i matowe włosy. Ale gdy zrobiono jej wszechstronne badania, okazało się, że babka jest zdrowa…

Więc jak to jest z tym jedzeniem? Jak to jest, że można nie jeść nic i nie chudnąć? Albo jeść gigantyczne ilości kalorii i być zdrowym? Przecież naukowcy i dietetycy mówią, że tak się nie da!

A co, jeśli to ich gadanie to tylko bełkot ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia o procesach zachodzących w ciele? Którzy coś tam zrozumieli, ale ich wiedza jest nadal w powijakach?

A co, jeśli tym wszystkim od początku do końca steruje umysł? Jego przekonania co do ilości i wartościowości pożywienia? Dlaczego można żyć bez jedzenia? Jak to możliwe, że można przeżyć bez oddychania? Pamiętam, w jakim szoku byłam, gdy 20 lat temu usłyszałam o tym, że ktoś tam wstrzymał oddech na 7 minut. Obecny rekord świata to 24 minuty i 11 sekund w nurkowaniu na bezdechu. Jaki będzie rekord za kolejne 20 lat? I czy naprawdę wierzycie, że można aż tak natlenić organizm, by starczyło na 24 minuty? Na planecie żyją ludzie, którzy jedzą piasek. Albo para młodych ludzi, którzy mielą radioaktywne kamienie i nimi się żywią. Poszukajcie sobie w necie, jeśli mi nie wierzycie.

Od kilku bretarian niejedzących od paru lat usłyszałam to samo – nie muszę już jeść i pić, bo nie tłumię swoich emocji. Zgadzam się z tym, co oni mówią. Jedzenie świetnie się sprawdza jako wytłumiacz emocji. Ale to nie jedyne rozwiązanie. Są też tacy na religijnym haju. Oni też nie muszą jeść. W każdej religii są święci, którzy przestali jeść i pić i mieli się bardzo dobrze.

Moja dawna koleżanka jako nastolatka postanowiła przestać jeść i pić. Wytrzymała tydzień. Pewnie wytrzymałaby dłużej, ale poszła z tatą na basen. W basenie puściły hamulce i zaczęła chłeptać wodę jak opętana. Zawsze mnie to śmieszy, jak sobie przypomnę :)

Ja już dawno przestałam wierzyć w kalorie. Tak jak moja koleżanka farmaceutka powiedziała kiedyś – wiesz, ja nie wierzę w bakterie i wirusy. Codziennie przychodzi do mnie kilkaset osób, które kichają, prychają i wydzielają wszelkie możliwe zarazki. Nie oddziela mnie od nich żadna szyba. A od wielu lat nie byłam chora.

Zresztą – popatrzmy na szpitale. Składowisko wszelkich możliwych najgorszych patogenów. W którym przebywają osoby ciężko chore, o całkowicie osłabionej odporności. Dlaczego będąc w szpitalu nie łapią innych chorób? Leżą na OIOM-ie i ledwo zipią, totalnie wyjałowieni antybiotykami. Antybiotyki działają tylko na określone szczepy bakterii, więc taki człowiek powinien przyciągać wszystko inne jak magnes. Jest kompletnie bezbronny wobec pozostałych bakterii i wirusów obecnych w powietrzu.

Dlaczego podczas zarazy nie wszyscy umierają? Dlaczego dawniej ludzie mogli opiekować się trędowatymi, chorymi na ospę i zmieniać im bandaże, wycierać ropę, nie mając nawet dostępu do mydła i gorącej wody – i niektórzy pozostawali zdrowi?

Dlaczego ludzie nie zadają sobie takich pytań? Czemu ignorują fakty albo im zaprzeczają? Czemu tak bardzo chcą wierzyć w jedyną słuszną dietę ( każdy w inną oczywiście ).

Co by nam zostało, gdybyśmy nie mogli już używać jedzenia przeciwko sobie? Do kontrolowania i karania siebie? Gdybyśmy nie używali go do tłumienia emocji? Gdyby nie stanowiło dłużej o naszej wartości lub bezwartościowości? O wysokich wibracjach, oświeceniu, byciu wybrańcem boga? 

Jakby to było wyzwolić się z tych hipnoz i wierzeń? Postrzegać jedzenie totalnie neutralnie, niewinnie? Cokolwiek jem czy też wcale nie jem – nie ma to ŻADNEGO ZNACZENIA. Nie świadczy o niczym. Nic mi nie dodaje i nic nie ujmuje.

Dla ego i umysłu taki pomysł jest nie do zniesienia. Bo jedzenie tak naprawdę niekoniecznie odżywia ciało. Ciało może żyć z nim ale i bez niego. Kwestia jedzenia przede wszystkim karmi umysł.

Poczucie własnej wartości.

Od początku: czymże jest to wysokie poczucie własnej wartości, którego większość z nas pragnie? Otóż jest ono  jakością... Matrixa. Ponieważ...