Jak większość kobiet, od dziecka pragnęłam być obdarowywana
wyrazami miłości – czerwonymi serduszkami. Od rodziców, od przyjaciół, od
mężczyzn. Bo to znak miłości przecież.
Obwiesiłam sobie tymi serduszkami pół mieszkania i taka
kochana miałam się dzięki nim czuć. Tylko jakoś się nie czułam. Serduszka się
zbiesiły i działać nie chciały.
Potem usłyszałam gdzieś, że serduszko to niespecjalnie symbol
miłości. Bo tak naprawdę górna część to wypięte pośladki a dolna to strzałka
wskazująca w dół. Podumałam nad tym i stwierdziłam, że coś w tym jest.
Rzeczywiście, to czerwone serduszko wskazuje bardzo wyraźnie, gdzie ma być
kierowana energia „miłości”. Ku dupie. Nawet czerwony kolor pięknie się tu wpisuje.
Poza tym sam kształt w żaden sposób nie przypomina serca ludzkiego, najbliżej
mu ponoć do serca wołu.
Trochę mnie kosztowało odpięcie się od romantycznej wizji
serduszkowej miłości, jednak powyrzucałam z chałupy wszystkie serduszka i byłam
bardzo z siebie zadowolona.
Jakieś 2 lata później pracowałam sobie któregoś dnia z
energią serca i nagle do mnie dotarło coś przerażającego – że ja wcale nie
koncentrowałam swojej uwagi na sercu, ale na bliżej nieokreślonej przestrzeni,
gdzieś przed klatką piersiową. Że moja uwaga w ogóle nie płynęła tam, gdzie
powinna – czyli do serca fizycznego, które samo w sobie jest portalem do ducha.
Ja wręcz pomijałam swoją uwagą serce fizyczne, obchodziłam je jakby naokoło. Jakbym miała dziurę w klatce piersiowej. Poprosiłam później parę osób by mi powiedziały, co widzą i czują, gdy mają się
skupić na sercu. I okazało się, że inni ludzie mają podobny problem. Bo ludzkiej podświadomości
słowo serce nie kojarzy się z żywym, fizycznym organem, ale z symbolem, czerwonym
serduszkiem, które nachalnie wciska nam nasza kultura. A ponieważ tego czerwonego
serduszka w środku nie posiadamy, podświadomość nie może osadzić uwagi w sercu
fizycznym. Zatem zawiesza się gdzieś w obszarze klatki piersiowej a najczęściej
przed nią, przed ciałem fizycznym.
I tak to lata pracy z „energią serca” poszły się bujać.
Żadna to energia serca, jeśli nie było kontaktu z mięśniem sercowym.
A przecież dałabym sobie kończyny poodcinać, że ja z energią
serca pracowałam! Jakie przepływy czułam, jakie energie wzniosłe! Lata
medytacji, pracy w grupie i cudownego „sercowego” haju okazały się zwykłą
ułudą. Podłączałam się tylko do jakiś pól i podpięć ufockich, do czakry serca i
innych niewolniczych systemów kontroli, dzięki którym ludzie są sterowani.
Kolejne doskonałe narzędzie do odcinania ludzi od połączenia
z samymi sobą. Narzędzie, które doskonale przekierowuje uwagę. I razem z
przemysłem filmowym, rozrywkowym, pornograficznym usilnie pracuje na to, byśmy
jak najdalej odchodzili od samych siebie, od swojego serca, od czucia swojego prawdziwego Ja. A przecież takie niewinne, takie urocze i słodkie to
serduszko czerwone…