Tymczasem koleżanka poinformowała mnie, że bogiem nie jestem i nie mogę być, bo nie jestem szczęśliwa i nie mam idealnego życia. Bo narzekam i wiele z moich kreacji mi się nie podoba. A to jednoznacznie przekreśla moją boskość.
Noo, przyznam, że mnie na chwilę zamurowało. Nie spodziewałam się, że ktoś z tego grona wyskoczy jeszcze z takimi argumentami.
Jednocześnie uświadomiło mi to, że jednak moje postrzeganie tematu nie jest aż tak powszechne i oczywiste, jak uważałam do tej pory.
Zatem napiszę, jakie jest. Zaznaczam jednak, że to jest MOJE postrzeganie, MOJE czucie. Nie mam zamiaru udowadniać nikomu, że jestem nieomylna, a moje słowa to prawda objawiona. Mogę się mylić, jak zawsze. Ale na dzień dzisiejszy, tak właśnie czuję.
Wszystko co istnieje, jest bogiem (nie lubię tego słowa, ma za duże konotacje religijne, ale będę go używała na potrzeby tego tekstu). Każda istota, każde przejawienie jest częścią boga. Nie ma niczego, co bogiem nie jest. Bóg to Wszystkość.
I ta wszystkość przybiera wiele form. Ponieważ trwanie eony, nieskończoność, w jednym, jedynym stanie doskonałości, jest zwyczajnie bez sensu. To nuda, stagnacja. Martwota.
Bóg-wszystkość, chce doświadczać siebie. Dlatego przejawia się na wiele różnych sposobów, podąża wszystkimi możliwymi ścieżkami.
Jedna z tych ścieżek to świat dualności. Świat, w którym pojedyncze boskie przejawienia, istoty, postanowiły zapomnieć, kim są. I zaprzeczyć sobie. Zapomnieć o swojej doskonałości, zapomnieć o tym, że są wszystkością i mają dostęp do wszystkiego. Na potrzeby tego dualnego wszechświata cześć istot odcięła się od własnej wszechmocy, przestała patrzeć w swoje własne światło. Zaczęła kroczyć drogą ciemności. Jednak, gdy istota nie patrzy w swoje światło, nie ma też dostępu do swojej energii. Dlatego istoty na tej ścieżce pragną tylko jednego - zabrać energię innym istotom.
I tak powstała walka o energię.
Jako antagonizm dla tej ścieżki powstała droga światła. Świetliste istoty, które z kolei uznają się za samo światło. Istoty doskonałe, kochające, poświęcające się dla innych. Ich misją istnienia jest oddawanie swojej energii w służbie innym.
Na drodze ciemności istoty służą TYLKO sobie. Kosztem innych istot.
Na drodze światła istoty służą TYLKO innym. Kosztem samych siebie.
Wyjście z dualności wg mnie, to zrozumienie, że żadna z tych ścieżek nie jest prawdziwa. Prawda leży w obu z nich NARAZ. Służ zawsze samemu sobie. Zaspokajaj swoje potrzeby, chroń siebie i uszczęśliwiaj. DZIĘKI TEMU - służysz innym. Nie poprzez wyzbywanie się swojej energii i oddawanie siebie. Ale poprzez bycie cudownym, radosnym natchnieniem dla wszystkich. Poprzez wibrowanie wysoką wibracją, bycie najwspanialszym światłem, w obecności którego rozprasza się największy mrok.
Tam, gdzie wejdzie radość, światło, piękno, beztroska, szczęście, zachwyt - tam żadna ciemność nie może już istnieć. W obecności szczęśliwej osoby, także i te dotychczas nieszczęśliwe zaczynają się uśmiechać.
Wracając do boga. Bóg w tym wszechświecie, wszechświecie dualności, doświadcza siebie na dwa różne sposoby. Albo krocząc drogą światła, albo ciemności. Choć tak naprawdę to mam odczucie, że każda istota idzie obiema tymi ścieżkami. Poznaje siebie i na jednej ścieżce, i na drugiej. Przynajmniej ja o sobie wiem, że drogą ciemności również szłam (albo idę równolegle, bo przecież czas nie istnieje i wszystko dzieje się w wiecznym TERAZ).
Jest to wielki, wspaniały eksperyment, który daje niewyobrażalne wręcz pole do doświadczeń i poznawania siebie. To najbardziej misterna, skomplikowana, fascynująca i pochłaniająca GRA, jaką sobie wymyśliliśmy.
Jednak tylko gra.
Taka gra ma swoje atrybuty. Swoje zabawki. To są uczucia i emocje. Tylko dzięki nim, gra jest możliwa. I tylko dzięki nim toczy się nadal.
Atrybuty ciemności to przemoc, złość, zawiść, nienasycenie, frustracja...
Atrybuty światła to pomoc, radość, dzielenie się, sytość, spełnienie...
I jak widać, te atrybuty to są swoje przeciwieństwa. Sytość to przeciwieństwo nienasycenia, frustracja spełnienia itd. One się wzajemnie zerują. Są sobie nawzajem potrzebne do istnienia, są dwiema stronami jednej monety. A ta moneta, ta całość - to boskość.
Istota-bóg, która kroczy ścieżką ciemności, która zachłannie czerpie energię z innych istot, dalej bogiem być nie przestaje. Dalej ma WSZYSTKIE atrybuty boskości. Tylko zwyczajnie o nich zapomniała i w nie NIE PATRZY. Połowę z nich widzi w istotach światła, lecz nie w samej sobie. U siebie patrzy w atrybuty ciemności.
Istota-bóg, która kroczy ścieżką światła, która rozdaje siebie wszystkim wkoło, dalej bogiem być nie przestaje. Dalej ma WSZYSTKIE atrybuty boskości. Tylko zwyczajnie o nich zapomniała i w nie NIE PATRZY. Połowę z nich widzi w istotach ciemności, lecz nie w samej sobie. U siebie patrzy w atrybuty światłości.
I tak jak istoty ciemności mają w sobie piękno, radość, światło, dostatek itd, tak istoty światła mają w sobie złość, zawiść, chytrość itd. I obie strony z całą zaciętością zaprzeczają, że to w sobie mają. Ciemność z pogardą patrz na światłość i mówi - ty naiwna, bezinteresowna pokrako, jesteś tak głupia, że rozdajesz siebie innym!
Światłość za to zadziera w pysze głowę, patrzy na ciemność i mówi - ty biedna, nieszczęśliwa istoto, jesteś taka ograniczona, że chcesz tylko brać od innych!
I obie są dla siebie lustrami :) Obie widzą w drugiej stronie to, co mają schowane wewnątrz, bardzo głęboko, przed samą sobą.
Wszystkie istoty żyjące w naszym wszechświecie się w to bawią. To jest podstawowa gra dualności. Są tu miliardy konfiguracji, ale sama podstawa, baza, jest właśnie taka.
Dlatego każdy z nas ma w sobie wszystkie atrybuty. Niezależnie, czy kroczymy drogą światła czy ciemności, mamy absolutnie wszystkie atrybuty przeciwnej drogi.
Dlatego nie ma na świecie mistrza, który nie miałby w sobie choć odrobiny ciemności. Złości, nienawiści, pychy, strachu. Jedyna różnica między mistrzem a "zwykłym śmiertelnikiem" polega na tym, że mistrz tę ciemność w sobie widzi i całkowicie akceptuje. Nie boi się jej, nie wstydzi, nie wyrzeka. Nie ucieka przed nią.
Jednak ludziom patrzącym z boku wydaje się, że mistrz jest oświecony, bo zawsze jest pogodny i uśmiechnięty. I to jest absolutna konieczność do zrealizowania swojej boskości. Fakt, bardzo łatwo takim mistrzem być, żyjąc w klasztorze, mając wokół siebie wielbiących wyznawców, uczniów, którzy ci usługują itd. Nie mając za to żony, dzieciaków wiecznie kłócących się o zabawkę, nieopłaconych rachunków itp codziennych rzeczy, z którymi mierzą się zwykli ludzie.
Och, ja też takim mistrzem byłam. Co to było za życie! RAJ! Całe dnie spędzone na medytacji, nauczaniu, podziwianiu świata i uśmiechaniu się do wszelkiego stworzenia. JAK JA ZA TYM TĘSKNIĘ! :)
Jednak w tym wcieleniu nie żyję w Tybecie. To już za mną i wiem niestety, że całe to oświecenie to fałszywa ścieżka. Oświeciłam się i nic mi to nie dało.
Oświecenie i wzniesienie zostały wymyślone jako "drogi rozwoju" przez ciemne istoty, zarządców tej planety. Teraz to wiem. Przedtem, setki wcieleń, do tego oświecenia dążyłam jak reszta ludzkości.
I wiem już, że będąc w tym świecie dualności, zawieram w sobie całą boskość. I wszystkie jej atrybuty. I gdy jestem sfrustrowana, zła, naburmuszona, rozsierdzona, przerażona, smutna i zapłakana - nadal jestem dokładnie tak samo boska. To nie uczucia i emocje stanowią o mojej boskości. One mnie nie określają. One są jak fale na oceanie, pojawiające się na rożnych poziomach gry w dualności.
Ja jestem bogiem. Zawsze nim byłam i zawsze nim będę. Nie mogę przestać nim być, nawet gdybym chciała. Mogę jedynie o tym zapomnieć. Mogę oszukać samą siebie i udawać, że to nie prawda.
Ja nie wierzę w boga, który istnieje na zewnątrz mnie. Doskonałą istotę, która jest większa i wspanialsza ode mnie. KAŻDA ISTOTA w swoim rdzeniu, jest równie wielka i wspaniała. Każdy z nas jest bogiem, który rozpoznaje siebie i bawi się sobą na różnych poziomach gry.
Dlatego szukanie boga nie ma dla mnie żadnego sensu.
Po co woda miałaby szukać "wodności" w sobie? Albo poza sobą? Jak pojedyncza kropla wody mogłaby zaprzeczać, że jest wodą? Ona nią JEST. I nigdy nie może przestać być. I cokolwiek robi, każdej jej działanie z natury jest "wodne".
Dlatego idea, że bóg jest na zewnątrz człowieka, że człowiek ma szukać(!) boga, że tylko określone działania są boskie - jest z gruntu fałszywa.
Boska jestem ciągle i nieustająco. Gdy jem, gdy śpię, gdy wydalam, gdy śmieję się radośnie do ptaszka na drzewie i gdy w napadzie złości odgrażam się politykowi, który swoim postępowaniem "krzywdzi" świat. Gdy jestem szczęśliwa i gdy jestem smutna. Gdy kłócę się i gdy się bawię. Każda moja myśl, każde uczucie i emocja są boskie, bo pochodzą od boga, którym jestem. Jak wszyscy i wszystko.
Jedno z największych wyzwań człowieka, to uznanie swojej własnej boskości, własnej świętości. Uświęć siebie najpierw - a dopiero wówczas będziesz naprawdę czuć świętość wszelkiego stworzenia.
Hitler nie tylko poszedł do nieba. Hitler jest bogiem doświadczającym swojej boskości :)
Jedno z największych wyzwań człowieka, to uznanie swojej własnej boskości, własnej świętości. Uświęć siebie najpierw - a dopiero wówczas będziesz naprawdę czuć świętość wszelkiego stworzenia.
Hitler nie tylko poszedł do nieba. Hitler jest bogiem doświadczającym swojej boskości :)