piątek, 26 października 2018

Cierpienie uszlachetnia?


Kiedyś tak myślałam i takie „błyskotliwe” poglądy, rodem z kościoła, głosiłam. Potem zmądrzałam.

Teraz patrzę na świat i jakoś tam, gdzie jest patologia – czyli mnóstwo cierpienia - szlachetności nie widzę. Za to widzą ją tam, gdzie cierpienia nie ma. 
Dziwy i cuda na kiju…

Zauważam coś jeszcze. W tym miejscu, sferze życia, gdzie kogoś dotknęło cierpienie, ta osoba ma pozwolenie na takie samo cierpienie u innych. Głębokie, wewnętrzne pozwolenie, którego zresztą będzie się wypierać za wszelką cenę, bo przecież jak to o niej świadczy?

Widzę to po samej sobie. Byłam bitym dzieckiem. I choć na poziomie umysłu uznaję bicie za jeden z najgorszych koszmarów, jaki można zaserwować własnemu dziecku, za coś, co niszczy i bijącego rodzica i dziecko – to tak naprawdę, głęboko w sobie, nie uznaję bicia dzieci za coś złego. Jakaś część mnie daje ku temu przyzwolenie. Wbrew temu, co o tym myślę, wbrew tej wrażliwej i czującej części mnie.

I tak reagują dzieci, które były bite. Typowe teksty – mnie mama biła a wyrosłem na porządnego człowieka.

Natomiast dzieci, które były traktowane delikatnie i z szacunkiem, są wstrząśnięte tym, że można uderzyć dziecko. Nie mogą patrzeć na takie sceny, rozrywa im serce, są przerażone.

Ja patrząc na bite dziecko nie czuję współczucia. A przecież powinnam, bo wiem jak to boli i niszczy psychikę. Przecież to znam, zatem tym bardziej powinnam użalać się nad bitym dzieckiem. Nie. To tak nie działa. Nigdy nie działało.

To nie znaczy, że chcę, by dzieci były bite. Nie chcę. Ale gdy to się dzieje, nie przeraża mnie to. Bo ja wiem, jak to boli, ale też wiem, że jest to ból, który można przeżyć. On niszczy, ale nie zabija. Mnie przecież nie zabił.

Cierpienie nie uszlachetnia. Cierpienie czyni obojętnym. Cierpienie daje przyzwolenie na cierpienie innych.

Zresztą, gdyby naprawę uszlachetniało, patologia leczyłaby się sama. Kolejne pokolenia byłby coraz wrażliwsze i delikatniejsze dla własnych dzieci. Zamiast tego, patologia przenosi się z pokolenia na pokolenie, poprzez wewnętrzne przyzwolenie ofiar.

Inny przykład. Okaleczanie dzieci przez obrzezanie. Chłopców czy dziewczynek, obojętnie. Wydawałoby się, że po takiej traumie rodzic zrobi wszystko, by oszczędzić tego własnemu dziecku. Nic z tego. Rodzic bardzo dumnie zanosi własne dziecko do kapłana, który zgotuje mu ten sam okrutny los. I pragnę zauważyć, że rodzic nie użala się nad dzieckiem, nie współczuje, nie płacze wraz z krzyczącym z bólu małym człowiekiem. Nie. Tam, gdzie sam nosi traumę, jest zimny i obojętny. 

Prawdopodobnie wynika to z tego, że aby samemu przetrwać traumę, trzeba się odciąć od czucia. Zamrozić. I gdy ktoś dotyka naszego zamrożenia przez podobne doświadczenie, my znów kontaktujemy się z zamrożeniem. Nie z bólem, ale z zamrożeniem właśnie.
Więc nie ma szans na współczucie, gdy nie ma w ogóle czucia…

Jeszcze jeden przykład. Bardzo dużo chorowałam i cierpiałam fizyczne przez wiele lat. Kilka raz ból był tak wielki, że byłam pewna, że umieram.

Gdy ktoś mówi o jakiejś swojej chorobie, czuję współczucie, że musi tak bardzo cierpieć. Ale gdy choruje na to samo co ja, współczucia nie czuję wcale. Zrozumienie, owszem. Wiem, przez co przechodzi. Ale ani krzty współczucia.

W takim razie cóż takiego szlachetnego jest w cierpieniu? Nie uczy współczucia, a obojętności. Nie rozwija, tylko zatrzymuje. Nie otwiera, tylko zamyka na samego siebie i na świat. Nie buduje, ale niszczy. Nie wznosi ducha, lecz tylko upokarza.

Nawet zwycięskie przejście przez cierpienie nie czyni silniejszym. Na odwrót. Uzmysławia własną słabość, kruchość i tworzy strach przed kolejnym takim doświadczeniem.

Ludzie, którzy przeżyli traumę albo ciężką chorobę, nie zaczynają w magiczny sposób być radosnymi osobami, które czują się silne i cieszą się życiem. Za to wielu z nich popada w depresje, okalecza się, popełnia samobójstwo.

Owszem, zdarzają się pozytywne transformacje pod wpływem cierpienia. Takimi obrazkami lubi epatować nas Hollywood. Ale jest to naprawdę znikomy procent przypadków i wchodzą tu w grę jeszcze inne czynniki. Ile znasz osób, które pod wpływem cierpienia rozkwitły? A ile takich, które zwiędły, zmarniały, zapadły się w sobie?

Gdzie zatem ta powszechnie głoszona szlachetność cierpienia?

Poczucie własnej wartości.

Od początku: czymże jest to wysokie poczucie własnej wartości, którego większość z nas pragnie? Otóż jest ono  jakością... Matrixa. Ponieważ...